'
Temat dniaPremier Tusk podpisał rozporządzenie - Grabiec, Kołodziejczak i Siekierski prezentują stawki dopłat do zbóż Bezpieczeństwo publiczneDroga w Słomce od jutra zamknięta ! Powiat BocheńskiZostań Superortografem Powiatu!
Województwo MałopolskieUwaga Cykliści! Gravel Karp Adventure w Osieku

PożegnaniaDrukuj




„I ja żegnałam nieraz kogo za chmurą, za górą, za drogą…”. (A. Osiecka). Każdy kogoś kiedyś żegnał. Na chwilę, na długo, na zawsze. Tym właśnie pożegnaniom, co „na zawsze”, chcę poświęcić nieco wspomnień, a że zbliża się pierwszy dzień listopada, pamięć jakby łatwiej podsuwa stosowne obrazy.

Jak wyglądają pożegnania zmarłych na przeciętnym wiejskim cmentarzu dzisiaj, mamy okazję obserwować dość często. Czy tak samo wyglądały dziesiątki lat temu? Chciałabym sobie i innym uświadomić, że nawet w tak małej czasoprzestrzeni, jak niespełna jeden wiek i jedna wieś, dostrzec można zmiany również w tej smutnej dziedzinie. Nie wiem zbyt wiele na temat pogrzebów sprzed istnienia grobelskiej parafii – prawdopodobnie trumnę wieziono furką do Mikluszowic i po ceremoniach kościelnych składano na tamtejszym cmentarzu. Moja pamięć sięga jedynie czasów, kiedy cmentarz grobelski istniał co najmniej ćwierć wieku. Otaczały go okazałe już wtedy świerki, na wspomnienie których do dziś słyszę delikatny szum i widzę majestatyczne kształty stożkowatych koron. Przed dniem Wszystkich Świętych trochę te świerki cierpiały – chłopcy wspinali się po pniach, żeby zrywać gałęzie na dekorację grobów. Szkoda, że nie ma już tych pięknych drzew; cyprysy wprawdzie też urokliwe, ale mniej swojskie. Przy okazji wspomnę, że cmentarz był wówczas mniejszy i groby żołnierskie wręcz „opierały się” o świerkową ścianę. O kaplicy nikomu się jeszcze nie śniło, ale pamiętam jakiś niewielki drewniany budynek, nazywany trupiarnią. Do dziś nie mam pojęcia, jakie było jego przeznaczenie.

Jeżeli chodzi o groby, to najwięcej ich było po lewej stronie, dziś wyglądającej jak pusta, niedbale wykoszona, kostropata łąka. Prawie wyłącznie ziemne, znaczone drewnianymi krzyżami mogiły przeciętnych śmiertelników, wiejskich szaraczków, łatwiej dały się wchłonąć matce-ziemi, by zrobić miejsce następnym pokoleniom. Wzdłuż uliczki biegnącej środkiem od bramy do okazałego krzyża, tworzył się zarys czegoś w rodzaju alejki zasłużonych, wyznaczanej przez dwa okazałe grobowce (istnieją do dziś) i kilka „pomników”, jak nazywano groby otoczone betonową obmurówką z cokolikiem zaopatrzonym w stosowną tabliczkę informacyjną. Takich grobów zaczęło dość szybko przybywać, coraz też więcej ludzi zabiegało dla swoich bliskich o bardziej honorowe miejsca – bliżej „centrum”.

Pogrzeby były, powiedziałabym, różnej kategorii. Wiadomo, wszystkie zaczynały się w domu zmarłego, gdzie ciało leżało trzy dni w odpowiednio przystosowanym pomieszczeniu, pozbawionym wszelkich ozdób, zwłaszcza luster, z zasłoniętymi szczelnie oknami. Kwiaty w wazonach, gromnice w lichtarzach, szmer modlitw odmawianych przez czuwających krewnych i sąsiadów – wszystko to tworzyło niezwykłą atmosferę. W trzecim dniu przyjeżdżał ksiądz ze służbą liturgiczną i wyprowadzał trumnę w orszaku żałobników do kościoła. Tam smutne odczucia podsycała wszechobecna czerń: czarny, wysoki katafalk, czarne szaty obrzędowe, czarne chorągwie, przy tym zapachy kadzideł, a nade wszystko przejmująco brzmiące żałobne psalmy, śpiewane w tajemniczym języku łacińskim. Do dziś brzmią w moich uszach melodia i słowa „O clemens, o pia, o dulcis, o dulcis, Virgo Maria”. Grozą wiało też od pieśni „Dies irae, dies illa, solvet saeclum in favilla”, co, jak udało nam się dowiedzieć, znaczyło: „W dzień gniewu, w tę pomsty chwilę, świat w popielnym legnie pyle” i ostrzegało przed surowością Sądu Ostatecznego. W drodze na cmentarz śpiewało się różaniec po polsku, najczęściej pod przewodnictwem znanego skądinąd Piotra Dymurskiego.



Były też pogrzeby skromniejsze, kiedy ksiądz włączał się dopiero w kościele. W przypadku śmierci całkiem małego dziecka kończyło się na odśpiewaniu „Requiem”, dalej smutny orszak szedł bez towarzystwa osoby duchownej. Trumienkę zwykle niosły na specjalnym nosidełku większe dzieci.



Sama byłam świadkiem jeszcze innego pochówku. Pewnej letniej niedzieli, już po ostatnim nabożeństwie, czyli nieszporach, ksiądz proboszcz rozmawiał z kilkoma gospodarzami, gdy powoli nadjechał zwykły wóz konny wiozący trumnę, otoczony małą grupką ludzi. W milczeniu minęli kościół, zamilkli też rozmawiający, by później skomentować wydarzenie. Dowiedziałam się wówczas, że zmarły to samobójca, a tacy nie mają prawa do chrześcijańskiego pogrzebu. Nie wiem natomiast, czy mieli prawo do miejsca na poświęconej ziemi parafialnego cmentarza.

Pogrzeby były więc nieco inne, ale też i śmierć zabierała ludzi w trochę innym, że tak powiem, trybie (ja przynajmniej takie mam odczucia). Najczęściej umierali starzy, co nie stanowiło zaskoczenia. Zwykle taki zgon i rychły pogrzeb poprzedzał galopujący pojazd – bryczka wioząca księdza spieszącego z ostatnią posługą. Na dźwięk jego dzwonka wychodziło się wtedy w pobliże drogi i przyklękało pobożnie. Sąsiedzi gromadzili się na tę okoliczność w domu chorego i śpiewali pieśni eucharystyczne przed zamkniętymi drzwiami, za którymi odbywała się spowiedź. Później wszyscy wchodzili do środka i byli świadkami udzielania sakramentu eucharystii i ostatniego namaszczenia. Zdarzały się jednak odejścia mniej naturalne, wstrząsające społecznością wiejską. Któregoś roku zmarł po ciężkiej chorobie bodaj że dziesięcioletni Maniuś, jedyny syn państwa N. Był to szok dla wszystkich rówieśników, ale przede wszystkim dla jego rodziców. Postawili mu wkrótce piękny nagrobek z marmurową tablicą, na której jeszcze dziś można odczytać wzruszający wierszyk. Którejś okupacyjnej jesieni pojawiła się czerwonka, a za nią parę dziecięcych mogił. Były też w owym czasie wypadki tyfusu i co najmniej jeden pogrzeb z tej przyczyny. Kilka osób w pełni sił zmiotła gruźlica. Kiedy indziej poszła po wsi tragiczna wieść: w czasie kąpieli utopił się w Wiśle osiemnastoletni Stefek B. To znów dwie młode dziewczyny pracujące przy żniwach schroniły się przed burzą w kopce zboża, gdzie zabił je piorun. I wreszcie dwoje dzieci, uczeń i uczennica grobelskiej szkoły. Znaleźli nad Wisłą niewypał i wrzucili do ogniska, żeby zobaczyć efekt wybuchu, co skończyło się tragicznie. Ich szczątki zmieściły się w małych trumienkach, a lej po wybuchu przez długie lata straszył na tamie w Skrzynkach. „Wsi spokojna, wsi wesoła…”. No ale cóż, bywały wesela, musiały być i żałoby. Wiejski stolarz zrobił trumnę, krewni, koledzy, przyjaciele uwili wieńce, wrzucili do grobu grudkę ziemi, odśpiewali „Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie” i wracali do powszednich zajęć, bo przecież zwierzęta w chlewach, rośliny w polu, domownicy do nakarmienia. Życie nie zatrzymuje się nawet w obliczu ludzkich tragedii.



Niezależnie od przyczyny i okoliczności zgonu, wszyscy spotykali się ostatecznie na tym samym cmentarzu, gdzie przez większą część roku panowała przysłowiowa, właśnie cmentarna, cisza. Co staranniejsi robili nagrobki umacniając mogilny kopczyk płatami darniny, bogatsi stawiali kamienne nagrobki. Gospodynie sadziły bratki, które później trzeba było podlewać, co najczęściej zlecano dzieciom. Wodą czerpaną ze strumienia, który tak jak i dzisiaj płynął obok, zraszało się wielobarwne bukieciki, w upalne dni zagrożone wyschnięciem. Nie było to jednak zajęcie równe podlewaniu przydomowych grządek. Poważny nastrój miejsca, dyskretny poszept świerkowych gałęzi, bliskość nieodgadnionej tajemnicy śmierci, ewentualne spotkanie duchów nie pozwalały na swobodne zachowania. Na dodatek przestrzegano nas przed żmijami, które podobno lubiły się wygrzewać w słońcu. Nic więc dziwnego, że spełniało się obowiązek możliwie szybko i biegło do domu. Nie kusiły nawet dorodne poziomki (podobno jakoś podejrzanie tłuste), które dość licznie czerwieniły się wśród ubogiej cmentarnej trawy.



Przed zbliżającym się dniem Wszystkich Świętych cmentarz ożywał. Nie wiem, czy tak było naprawdę, ale dzisiaj mi się wydaje, że ostatnie dni października zawsze były ciepłe i pogodne. Powszedni niepokój, nieodłączny towarzysz innych wizyt w tym miejscu, znikał. Płoszył go gwar ludzi sprzątających, czyszczących, ozdabiających groby swoich bliskich, także naprawianie i wymiana spróchniałych krzyży, montowanie nowych, mycie betonowych „pomników”. Najatrakcyjniejszym dla nas, dzieci, było jednak obserwowanie procesu dekoracji grobów. Układanie na świeżej ziemi wieńców, obwódek i innych wzorków z gałązek jedliny to pospolitość. Większą ciekawość budziły własnoręcznie robione bibułkowe kwiaty, czy też bukieciki żywych chryzantemek zwanych dąbkami. A już z niekłamanym podziwem patrzyło się na tak wymyślne przybrania, jak na przykład różaniec pracowicie układany z białych paciorków śnieguliczki zwanej koraliną, przetykanych czerwonymi owocami polnej róży i pochewkami miechunki. Natomiast zdziwienie wzbudził w nas kiedyś fakt, że pani D. położyła przy grobowcu swego męża garść zwykłych, polnych rumianków, wręcz chwastów, przybranych równie lichymi liśćmi i źdźbłami traw. (Dzisiaj rozumiem ten gest zupełnie inaczej). Zwykłe czy niezwykłe, wszystkie te zabiegi porządkowo-zdobnicze musiały być ukończone w przeddzień. We Wszystkich Świętych, dzień żałobnej procesji, pozostało tylko zapalić światełka. Nie znicze w wymyślnych szklanych lub plastikowych pojemnikach, ale zwykłe, białe, stearynowe świeczki pokrojone na mniejsze kawałki i wetknięte w ziemię, migotały we wczesnym, listopadowym mroku tylko w ten jeden dzień. Na całoroczną obfitość ozdób nagrobnych i kontenerów pełnych cmentarnych odpadów, przyszło nam czekać jeszcze wiele lat.

Dzisiaj miejsce wiecznego spoczynku jest jakby bardziej oswojone, rzadko kiedy nie spotka się tam żywego człowieka. Granitowe gmachy grobowców, morze kolorowych kwiatów i wiecznie mrugające płomyki zniczy nie zmienią jednak odwiecznego porządku rzeczy, zgodnie z którym każdy kiedyś musi zaśpiewać za Anną German: „Na tamten brzeg kieruję swoją łódź, nie próbuj wstrzymać mnie, nie mów do mnie WRÓĆ…”

Pozdrawiam melancholijnie – Maria Teresa.

Komentarze

#1 | Z.K dnia 29 października 2013 02:11
Tak to swięta prawda jak Pani opisuje--takie były obrządki pogrzebowe-
a kiedy wybudowano kaplice?
#2 | Emo dnia 30 października 2013 10:11
"Stwórca tak zaplanował świat, że w jego sens wpisał śmierć, czyli początek nowego życia" ks.J.Twardowski
Dlatego rozłąka jest nam dana, a nadzieja naszym spotkaniem.

Dodaj komentarz

Nick:




Reklama

Pogoda

pogoda

Ankieta

Brak przeprowadzanych ankiet.