'
Temat dniaUwaga Cykliści! Gravel Karp Adventure w Osieku Powiat BocheńskiRozstrzygnięcie konkursu dla NGO w zakresie kultury, sportu i turystyki Gmina DrwiniaUroczystości 70 - LECIA OSP Niedary połączona z odsłonięciem tablicy pamiątkowej Franciszka Gajosa
Bezpieczeństwo publiczneUWAGA! Akcja ochronnego szczepienia lisów przeciwko wściekliźnie

Moja emigracjaDrukuj



CZĘŚĆ I - "Paszport"

Człowiek jako istota rozumna od dziecka marzy o podróżach, zwiedzaniu świata,poznawaniu Ludzi i życia innych narodów. Pasjonuje go przyroda,sposób życia i zwyczaje mieszkańców bez względu na miejsce i kolor skóry na kontynentach naszego GLOBU. Przecież żyjemy wszyscy na jednej planecie, której na imię ZIEMIA.

W prawdzie uczą nas w Szkole na lekcjach geografii i historii,od pre-historycznych czasów aż do dzisiejszych gdzie i jak Ludzie żyją ale to tym bardziej wzbudza nasze zainteresowania aby zobaczyć naocznie, dlatego mamy tyle podróży krajoznawczych.

Jednym ze starożytnych krajów, który miałem szczęście osobiście poznać to GRECJA. Naród zorganizowany w państwo od wieków. Kraj usytuowany w basenie Morza Śródziemnego i Egejskiego z tysiącem jezior jak wyliczono, było pierwszym etapem mojej emigracji.
Marzenie miało się spełnić w roku 1986 kiedy pierwszy raz w życiu planowałem daleką podróż. Miałem okazje wyjechać za granice Polski po otrzymaniu paszportu co umożliwiało starania się o wyjazd z Biurem Turystycznym na wycieczkę celem zwiedzania kraju mnie osobiście nieznanego.
W tamtych latach za tzw. PRL czyli Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej /socjalistycznej/ być posiadaczem paszportu w domu było nie do pomyślenia dla Obywatela zwykłego. Otrzymania takiego dowodu tożsamości było nagrodą za dobre sprawowanie wobec władzy Ludowej, nienagannej postawie i przywilejem dla rządzących.

Pomimo takich obwarowań będąc na rencie inwalidzkiej III grupy jako Człowiek bez obowiązku pracy na pełnym etacie złożyłem podanie o wydanie p a s z p o r t u - czyli przepustki w szeroki świat. /Inwalidą zostałem po operacji przepukliny i związane z tym komplikacje aż do wyjazdu/.
Wizyty na Komisariacie Milicji Obywatelskiej /tak nazywano Policje/ nie były przyjemnością ale koniecznością. Przesłuchanie trwało ok.1 godz.a pytania były podchwytliwe o rodzinę za granicą o działalność polityczną przodków a nawet konieczna była zgoda najbliższej Osoby. Pytano o wszystko i właściwie o nic takie banalne, zdawkowe pytania.

Za tydzień następne wezwanie ale już przed funkcjonariuszem nie umundurowanym. Pytania prawie takie same ale o wyższym szczeblu wtajemniczenia i dojrzałością psychologiczną przesłuchującego, takie było moje odczucie. Widocznie nieufność do mojej skromnej Osoby na rencie inwalidzkiej zmalała do minimum, gdyż wręczono mi uroczyście paszport, jednocześnie życząc szczęśliwego powrotu do Ojczyzny. Pełna kurtuazja.

Mając dokument w domu za namową Przyjaciół, którzy już wcześniej byli w wolnym świecie, złożyłem potrzebne dokumenty w Biurze Turystycznym na wycieczkę do GRECJI. Prawie wszyscy rzekomi turyści wyjeżdżali w celach zarobkowych. Grecja jest stosunkowo blisko Polski. Ludzie przyjaźnie nastawieni, ponadto, tanio i dobry przelicznik polskiego złotego na greckie ówczesne drachmy. Różnica w cenie towaru też była korzystna, zatem sprzedawano wszystko co nasze na bazarze w porcie PIREUS a kupowano przeważnie sprzęt elektroniczny i zegarki. W ten sposób Rodacy w przemyślany sposób dorabiali sobie na spokojne względnie unormowane życie i poprawę bytu w czasie kiedy w kraju były puste półki - dosłownie /był tylko ocet/.

Zaopatrywano się w towary pierwszej potrzeby na bazarach i przypuszczać należy że to właśnie zapobiegliwość turystów uratowała sytuacje gospodarczą i wieś polska, kiedy Gospodarz indywidualny sprzedawał swoje wyroby i żywiec na targowiskach.
Pod karą nawet aresztu zabroniono mieć jakikolwiek pieniądz obcy w domu. Dopiero po odwilży politycznej w 1956 roku zezwolono na wymianę walut w Bankach. Nawet warunkiem zezwolenia na podróż było mieć określoną kwotę w dolarach przy wyjeździe z kraju aby Polka czy Polak nie czuł się ubogo. Zatem otwarłem konto w Banku za pożyczone wcześniej dolary aby za kilka dni wybrać i z kwotą 300$ wyjechałem zgodnie z przepisami z Polski.

Pisze o tym dokładnie aby uświadomić dzisiejszej Młodzieży jakie były procedury przy wyjazdach do wolnego świata z za tzw. żelaznej kurtyny jak nazywano wtenczas wszystkie kraje demokracji ludowej. Wolno było też otwierać konta dolarowe w Bankach. Aby Obywatele mogli bez konsekwencji wyzbywać się obcych pieniędzy, otwarto sklepy PEWEX-u gdzie można było kupować za dolary towary z importu czy też polskie eksportowe, nawet materiały budowlane.

Dzień odlotu wyznaczono na 26 stycznia 1986 roku z lotniska Okęcie w Warszawie. Marzenia się spełniają ale nie do końca bo dopóki nie przeszło się bramki celnej to zawsze można było być zawróconym przez urzędnika państwowego. Dlatego czas odlotu się wydłużał. Sytuacja była nerwowa a jednocześnie pełna optymizmu. To był mój pierwszy lot samolotem w wieku lat 51 a zatem ciekawość wszystkiego jak małego chłopca. Wreszcie wejście na pokład samolotu PLL"LOT" nieco uspokoiło przyspieszony mój rytm serca. Ponad chmurami widoki cudowne, pomimo mroźnej pogody bo na niebie świeci słońce. Lot trwał ok. 3 godziny. Na horyzoncie w godzinach wieczornych widzimy jasno oświetlone antyczne miasto ATENY. Lądujemy.


CZĘŚĆ II - "Zwiedzanie Aten"

GRECJA - Lotnisko w Atenach,pierwszy raz stanąłem na ziemi obcej ale jakże znanej z podręczników historii. To przecież tu żyli wielce myśliciele i filozofowie starożytnego świata. I chociaż tyle wieków minęło wciąż wracamy do ich przewodnich myśli... A było ICH wielu. Wymienię tylko niektórych co pamiętam z lekcji historii, jak PITAGORAS-HERAKLIS-PLATON-ARYSTOTELES-SALOMON- czy AGANEMNON władca MYKEN, wódz MACHAJÓW, którego wojska zwyciężyły pod TROJĄ.
GRECJA to piękny kraj nie tylko sławny zabytkami, wyspami czy ciepłymi plażami ale i zielenią na przestrzeni od SALONIK do SPARTY i dalej do KALAMATY.
O półwyspie POLOPONEZ będzie osobna część bo to szczególny rozdział w moim życiu na emigracji.

Ale wrócę na lotnisko.Przylecieliśmy o zmroku. Autokary były podstawione dla polskiej wycieczki. Autobus pełny w liczbie ok. 40 osób podwiózł nas prosto do Hotelu CAIRO. Podobno był to najtańszy hotel w Atenach ale my turyści z Polski w ogóle cieszyliśmy się że jesteśmy w wolnej Europie jak mawiano wówczas. Uradowani /polskim zwyczajem/ zorganizowaliśmy sobie wspólną kolację z turystami innych narodowości. Po przespanej nocy w dwu-osobowych pokojach około południa podstawiono znowuż autokar w celu zwiedzania miasta Stolicy kraju ATEN co było głównym celem organizatora i oczywiście nas wszystkich.
I tu niespodzianka pogodowa +10 stopni C/plus/. Panie w kożuszkach wyjechały z Polski a tu trzeba było wracać do Hotelu i zmieniać na lżejsze odzienie. Pierwszy kurs był do zwiedzania to MUZEUM etnograficzne dalej AKROPOL święte miejsce greków a tam świątynia ATENY i inne odnowione miejsca historyczne w dzisiejszych ruinach.

Następnie PARLAMENT i GRÓB NIEZNANEGO ŻOŁNIERZA gdzie odbywa się ZMIANA WARTY- GWARDZISTÓW w uniformach galowych z dawnej epoki.ICH niezwyczajny, dostojny krok wzbudza wielkie zainteresowanie wśród turystów z możliwością robienia sobie zdjęć pamiątkowych. To piękny widok, stały punkt i trasa wycieczek.

Plac Centralny ATEN- OMONIA- to wizytówka handlowa miasta, tu zobaczyliśmy sklepy pełne towarów z całego świata. Wokół stragany pełne warzyw i owoców z własnych ogrodów jak i importowanych. Tu zasmakowałem pierwszy raz w życiu b a n a n a. Zadziwił nas jednak najbardziej PAWILON i pełne półki mięsa i wyrobów wszelkiego gatunku. A właściciele punktów sprzedaży wychodzili przed stoisko zapraszając do zakupów. W czasie kiedy w naszym kraju nic nie było, to przyznacie, że to było szokujące. To rzeczywiście inny świat jak się wypowiadali wszyscy uczestnicy wycieczki, szczególnie Ci co pierwszy raz zobaczyli na własne oczy jak moja skromna Osoba. PLAKA -to zaś centrum życia kulturalnego, kawiarek i restauracji czynnych do późnych godzin nocnych.

Drugi dzień wolny dla wycieczkowiczów to czas na sprzedaż własnego towaru i zakup nie tylko prezentów dla najbliższych w Ojczyźnie , bo taki był przecież cel wycieczki aby zarobić na wymianie towarowej. Trzeba przyznać że Polacy są operatywni w takich sytuacjach. Zaraz po przyjeździe sprzedali trochę pod Hotelem bo w dniach przyjazdu autokaru zawsze gromadzili się handlarze aby wykupić od przyjeżdżających prawie wszystko za cenę, którą sami oferowali, wykorzystując nieznajomość przez nas ceny. Było tam wielu Polaków wcześniej tam już z aklimatyzowanych czyli uciekinierów z Polski jak i Greków znających nasz język.

Wspomnieć należy że, kiedy w roku 1948-49 była wojna domowa w Grecji i Ludzie o poglądach lewicowych byli prześladowani to tysiące rodzin emigrowało do naszego kraju. Dlatego Polacy byli mile widziani w kraju tysiąca wysp bo pamiętano tamte trudne lata kiedy byli w potrzebie. Polska otwarła Im wtenczas przysłowiowe drzwi w ramach solidarności z innymi narodami.
Ale fama niosła, że największy b a z a r jest w porcie PIREUS to już wiedzieliśmy nawet w Kraju przed wyjazdem. Z Aten kursowała kolejka /ok. 8 km/. I tu odbywał się cały handel. Naszą polsko-języczną mowę było słychać w każdym miejscu. Cała ulica od dworca do właściwego targowiska ok. 300 m.było słychać polskie głosy na przemian z greckimi kupcami. Tu następowała właściwa wymiana towarowa i handel w pełni /może nawet do dzisiejszego dnia tak jest/. Polscy turyści zaopatrywali się w towar którego u nas nie było a brakowało prawie wszystkiego w naszym kraju. A najbardziej poszukiwana była wszelka elektronika i zegarki na rękę.

Trzeci dzień to już odjazd z powrotem bo wycieczka była obliczona tylko na zwiedzanie ATEN a więc tanio i szybko.
Każdy zadowolony, przeliczał wartość towaru i szacował czy wycieczka będzie opłacalna. Następnego dnia rano a był to już 4-ty dzień wojaży takim samym transportem odwieziono nas na lotnisko ale już bez piszącego ten pamiętnik.



CZĘŚĆ III - "Uciekinier ANDRU"

Ostatnią noc przed powrotem wycieczki turystycznej do Polski krążyły po głowie mojej różne myśli, wracać czy wybrać życie na emigracji. Decyzja trudna i być może przez resztę życia nie będę mógł się zobaczyć z najbliższymi i zobaczyć Ojczyzny. Co prawda dzieci dorosłe SYN żonaty na swoim mieszka u Żony córka uczy w Szkole Podstawowej po Liceum Pedagogicznym a przed studiami została z mamą a ja próbuje szczęścia w szerokim świecie.
Niby dla dobra rodziny ale czy tak naprawdę warto ryzykować,jechać w nieznane jako pionier. Rano Kolega ze wspólnego pokoju przynaglał mnie do wyjazdu aż wreszcie wypowiedziałem słowo n i e wracam.
Przekaż Kierownikowi wycieczki, że nie wróciłem na noc i nie wiesz gdzie jestem. Po kilkuminutowym oczekiwaniu autokar odjechał.
Od teraz jestem uciekinierem /refugee/ pod pseudonimem ANDRU /Andrzej/ bo tak było przyjęte w tym środowisku w którym się znalazłem aby nie występować pod własnym nazwiskiem a nawet zmienić własny wizerunek. Zapuściłem wąsy i wołali na mnie WALESA. Tak będzie bezpieczniej powiadano, bo podobno działali tu detektywi ze wszystkich krajów skąd rekrutowali się uchodźcy .Nie wiem ile w tym prawdy ale takie pogłoski kursowały.
W Biurze Emigracyjnym Urzędniczka mówiąca po polsku zapewne z rodzin greckich mieszkających w Polsce, przyjęła mnie grzecznie żądając dokumentu tożsamości. A pracowały tam Osoby znające wiele języków bo też i emigranci rekrutowali się ze wszystkich kontynentów bez względu na kolor skóry czy wyznania.
Takie Biura działały w każdym prawie kraju wolnego świata bo i napływ nowo-przybyłych był duży ze wszystkich stron. Złożyłem p a s z p o r t na biurku i po zapoznaniu się z przedstawionej mi broszurki o możliwościach pracy i życia na obczyźnie uznałem, że w moim wieku przed-emerytalnym najlepiej będzie się żyło i mieszkało w Kanadzie bo socjal jest najlepszy jak mawiano.
A do wyboru były Australia, Nowa Zelandia, USA, Kanada i każdy inny Kraj po uprzednim uzgodnieniu warunków pomiędzy KONSULATEM danego Kraju a zainteresowanym. Szczególnie brano tu pod uwagę łączenie rodzin. To znaczy jeśli Ktoś z rodziny wcześniej już mieszkał.
Ja miałem wujka gdzieś tam w USA o nazwisku Piotr Lany/rodzony brat mojej mamy/ ale nie otrzymywaliśmy kontaktów listowych bo to nie było mile widziane przez Władze Ludową. Listy z zachodnich, kapitalistycznych krajów były cenzurowane /czytane/gdyż ówczesna władza obawiała się informacji o życiu Ludzi i stanie państwa w naszym kraju i bywały kłopoty. Po rejestracji, wymieniłem nieco dolarów aby opłacić Hotel na kilka dni po kursie 1 dolar 120 drachm/ówczesna waluta grecka obecnie jest euro/i rozglądałem się za jakąkolwiek pracą aby utrzymać się do bliżej nie określonego czasu na rozmowę /interview/ w Ambasadzie Kanady. I tu moje zdziwienie, bo tutaj w warunkach kapitalizmu pełno-sprawny Człowiek godny zatrudnienia to do 40 lat i co umiesz robić najpierw pytają. A poszukiwane zawody na całym świecie to kucharz, malarz, stolarz, fryzjer, hydraulik, ogrodnik lub kierowca, jak również lekarz, pielęgniarka, weterynarz czy informatyk ze znajomością języka danego kraju. To tylko niektóre wymieniłem. Najbardziej z popularyzowane języki obce którymi można porozumieć się na całym świecie to angielski, hiszpański, francuski a więc uczmy się pilnie z pożytkiem dla nas samych. Jest powiedzenie ile języków znasz tyle razy jesteś wartościowym Człowiekiem i jest w tym coś prawdy, sam doświadczyłem tego upokorzenia.

.Ja jako pracownik umysłowy /urzędnik/ w Polsce skazany byłem za granicą na roboty proste, pomocnicze i z tego że "załapałem" się na budowę, tez byłem zadowolony że mogę na siebie zarobić i pomóc finansowo pozostawionej rodzinie w Polsce. Wcześniej próbowałem szczęścia w ONZ /Organizacja Narodów Zjednoczonych/ Oddział w Grecji. Tam prawie wszyscy uciekinierzy zgłaszali się celem uznania nas za emigrantów politycznych. Wówczas kierowano do Obozu Uchodźców z zamieszkaniem i wyżywieniem i tzw.kieszonkowym aż do czasu wyjazdu w daleki świat. Urzędnik wypytywał o przyczynę wyjazdu z Kraju Ojczystego. Ja mówiłem przez tłumacza,że brałem udział w strajkach ulicznych ale nie byłem internowany/zatrzymany/nie miałem żadnego dowodu na piśmie czy też na zdjęciu. I odpowiedź była n e g a t y w n a. Natomiast Kolega Polak z Wybrzeża gdzieś tam zawieruszył się jak sam mówił i stanął przy Lechu WAŁĘSIE, przewodniczącym ruchu społecznego, którego zna do dziś cały świat i był z NIM na fotografii, przedstawił i otrzymał status uchodźcy politycznego. I chwalił się,że Jemu się udało.

Wróciłem do Hotelu zapłaciłem za 1 /jedną/ noc / 700 drachm/ a następnego dnia rankiem podjechał Właściciel /Boss/ Firmy Budowlanej mini-busem i chętnych zabrał do roboty na budowę daleko poza miasto.W ten to sposób zaczepiłem się w pracy i na początek zbijałem podesty pod stosy blach i płyt azbestowych składowanych na placu budowy. Robota prosta nie wymagająca fachowości. Później wykonywałem różne roboty np.malowanie konstrukcji farbą nierdzewną, bowiem budowano masowo domki campingowe. A ponieważ zima w Grecji jest lekka około-10 stopni/minus/ zajęcie miałem cały czas. W końcu powierzono mi pilnowanie przez całą dobę rozległego placu i pozwolono mieszkać w jednym z tych domków za darmo.
Płace miałem minimalną 1400 drachm za 1 dzień czyli ok. 14 dolarów, płatne w każdą sobotę plus dach nad głową. Dla przykładu podam, że wszyscy inni robotnicy mieli do 2000 na "czarno" a miejscowi Grecy minimum 4000 drachm legalnie/ W Polsce w tym czasie 1 dolar kosztował 600 złotych/ Tych pieniędzy wystarczyło na skromne utrzymanie się i zakupy w Osiedlowym Sklepie przeważnie wyrobów nabiałowych bo to było najtańsze. Porcja z mięsa /gulaszu/ w pobliskim Barze kosztowała 140 drahm więc jadałem tylko jeden raz w tygodniu. Widocznie odżywianie było nieracjonalne bo skutki były natychmiastowe, wypadanie włosów z bujnej czupryny i wizyty u Stomatologa ale podobno wyprzystojniałem bo kilka kilogramów mnie ubyło. Ale za to żyje w kapitalizmie i wielu w Kraju mi zazdrości.

W tej sytuacji oszczędzanie to konieczność bo nie wiadomo co jutro przyniesie. Z tych skromnych zarobków musiałem wygospodarować trochę pieniędzy aby wspomóc finansowo rodzinę w Polsce.
Na budowie dodatkowo miałem obowiązek dokarmiać 6 piesków różnej rasy i wielkości, które hasały po budowie luźno odstraszając nieproszonych nocnych Gości. Te żywe stworzonka ale jakże użyteczne wyręczały mnie częściowo z obowiązków, chyba z wdzięczności że je dokarmiam, gdyż nocą układały się wokół mojego domku/barakowozu/ tak że mogłem bezpiecznie spać.
Taka "sielanka" stosunkowo niezła jak na warunki emigracyjne trwała do miesiąca czerwca czyli do zbiorów pomarańczy na plantacjach a raczej w ogrodach, kiedy zaczynał się sezon na Poloponezie gdzie cieplej, bo bliżej Afryki. W międzyczasie dowiadywałem się w Biurze Emigracyjnym o datę spotkania w Ambasadzie Kanady do której zgłosiłem przyjęcie/Access/ i pobierałem listy ze stałego adresu, który podałem - pisane na ps. ANDRU.


CZĘŚĆ IV - "Córka URSZULA w Atenach"

Opuszczając Ojczyznę bez zezwolenia władzy państwowej mogło mieć konsekwencje dla najbliższej Rodziny, dlatego mój wyjazd nastąpił w całkowitej tajemnicy. Wiadomo było że wyjeżdżam na wycieczkę ale o moich planach nie wspomniałem aby w razie przesłuchań nic nie wiedzieli.

I faktycznie kiedy po powrocie autokaru Kierownik wycieczki powiadomił że jeden/1/turysta pozostał, zaraz zjawili się dwaj Panowie w garniturach cywilnych i wypytywali o moim celu podróży. A że nic nie było Im w domu wiadomo no to skończyło się na nieprzyjemnych odwiedzinach. Widocznie nie byłem groźnym dla państwa Osobnikiem w sensie wywiadu i uznali że moja ucieczka to czysto ekonomiczna sprawa.

Po zameldowaniu się na Policji w Atenach otrzymałem kartę pobytu na lat 5 co nie było obowiązkiem ale w moim przypadku zaleceniem. W razie konieczności przebywania dłużej na ziemi helleńskiej , gdyby nie przyjął mnie żaden Kraj,miałem możliwość przedłużania.

Z e z w o l e n ie było równoznaczne z legalnym podjęciem pracy i możliwością zamieszkania. Taki dokument był zbawieniem dla mnie bo w najgorszym razie mogłem mieszkać w Grecji nawet do dzisiejszego dnia, jeśli byłbym lojalnym Obywatelem. Z moim charakterem i spokojnym usposobieniem do życia i Ludzi mogłem na taką ewentualność liczyć. W życiu staram się unikać wszelkich konfliktów i nieporozumień, moją zasadą są rozmowy i ustępstwo, chociaż nie zawsze na tym dobrze wychodzę , bo życie to trudna droga i czasem wymaga walki a nawet wyrzeczeń. Uważam że każde prawo należy przestrzegać a wszelkie spory rozstrzygać w drodze dialogu tak w życiu społecznym jak i prywatnym.

Kontakty listowne w miesiąc po wyjeździe z Polski z domem rodzinnym nawiązałem pod ps. ANDRU. Córka ubolewała nad powstałą sytuacją wyrażając żal, że nie będzie taty w domu i to było dla mnie zrozumiałe i bolesne.

Czułem się zobowiązany do moralnego i materialnego naprawienia krzywdy. Zaistniała możliwość przyjazdu Córki w okresie wakacji/ uczyła w Szkole Podstawowej bo nie dostała się na wymarzoną Uczelnie/. Wysłałem z a p r o s z e n i e i na tej podstawie złożyła podanie o paszport i wbrew wszelkim obawom dokument wyjazdu otrzymała. W tamtym okresie w Grecji takie wystawianie zaproszeń za nie wielką opłatą nie stwarzało większego problemu. /W roku 1986 po legalizacji Związku Solidarności w Polsce nie było już takich utrudnień/ Oblicza się że w latach 1980-90 ok.1 milion Osób pozostało za granicą. Dziś stanowią tzw.emigracje SOLIDARNOŚCIOWĄ przeważnie w zachodnim świecie.

Pozostał problem kosztów podróży.W tym celu z oszczędności moich zakupiłem materiał na białe suknie dla Dziewczynek do I Komunii i dla PAN na suknie Ślubne bo był to okres wiosenny i takie właśnie zapotrzebowanie. W dwóch paczkach wysłałem do Polski. Córka sprzedała i za te pieniądze przyjechała w czerwcu tegoż samego roku/1986/do Grecji.

Od marca do czerwca nic się nie działo nadzwyczajnego. Opisze jednak Celebrowanie Świąt Wielkanocnych w Cerkwi/ kościele,budynku,świątyni/ Grecko-katolickiego obrządku prawosławnego, który był na naszym Osiedlu, bo to ciekawe doświadczenie. Wstąpiłem do Świątyni w WIELKI PIĄTEK aby się pomodlić a że Ludzi był już pełny Kościół to przy wejściu kierowano na miejsca wolne w ławkach. I nic w tym nie było by dziwnego ażeby nie segregacja wiernych. Nie wiem czy we wszystkich Cerkwiach tak jest ale skierowano mnie na stronę nawy gdzie byli tylko mężczyźni a po drugiej stronie kobiety. Pop /kapłan/ zaczynał modły jak i w naszym katolickim kościele z tym że co chwila wychodził do zakrystii i popijał kawę /widziałem, bo siedziałem w drugim rzędzie od Ołtarza/ a wierni modlili się sami. Te modlitwy trwały ponad 2 godziny. Nie wiele z tego rozumiałem bo przecież w języku greckim ale nie widziałem ażeby Ktoś wychodził i mnie też nie wypadało i tak moja obecność trwała do zakończenia z konieczności. W Wielką Niedziele znów poszedłem do Cerkwi/ świątyni// mając na uwadze wcześniejsze doświadczenie, ażeby móc wcześniej wyjść zatrzymaliśmy się z Kolegą pod Chórem przy wyjściu. W czasie Komunii a może na zakończenie nabożeństwa tego już dobrze nie pamiętam, podchodzą wszyscy do Ołtarza i całują BIBLIE a My staliśmy nadal z zaciekawieniem przyglądając się temu rytuałowi. Wówczas Pop /kapłan/ podszedł do nas przez całą świątynię i podał nam ŚWIĘTĄ KSIĘGĘ do ucałowania co było dla nas wielkim zaskoczeniem ale z wielką CZCIĄ złożyliśmy jak wszyscy wierni tego wyznania z USZANOWANIEM POCAŁUNEK na PIŚMIE ŚWIĘTYM.

W NIEDZIELE WIELKANOCNĄ /która zawsze przypada 13 dni później/ zabija się barana i przed domem a było ciepło, głośno ucztowano. Ja siedziałem przed swoim "domkiem" i czytałem książkę i pomimo,że byłem widziany przez biesiadników nie zostałem zaproszony co wydaje mi się że u nas Polaków byłoby to nie do pomyślenia.Wspominam o tym ,gdyż był to jeden z przykrych dni moich na obczyźnie i wtenczas żal mnie ogarnął, że nie ma to jak u siebie w domu a w myśli miałem OJCZYZNĘ.

Pisze o tym dlatego że warto znać obrządki innych Kościołów i wyznań ponieważ wzbogacają naszą wiedzę o innych narodach i innych religiach, po prostu dokształcamy się i dlatego dziś mogę o tym pisać i dzielić się z innymi moimi wrażeniami. A są ciekawe i bogate w tradycje i kulturę a Cerkwią Grecko-Katolicka uznaje zwierzchnictwo Papieża Rzymu zatem Celebrowanie uroczystości jest podobne.

W każdą NIEDZIELE chodziliśmy do Cerkwi Grecko-Katolickiej będącej najbliżej , bo taką mieliśmy potrzebę duchową a jedna MSZA była wyłącznie dla Polaków ze względu na dużą frekwencje. EWANGELIE czytał ministrant POLAK a po nabożeństwie przekazywał różne wiadomości interesujące nas emigrantów.Po MSZY Sw. można było spotkać się z rodakami i pogawędzić o rożnych sprawach i nowościach z Kraju i ze świata.

W ważniejsze Święta większość nas Polaków chodziła na MSZE Św. do KATEDRY Rzymsko-Katolickiej, która jednak była daleko od skupiska emigrantów z Polski, stąd ten okazjonalny nasz udział. W międzyczasie składaliśmy PETYCJE do Rzymu aby ze względu na wielką rzesze emigrantów z Polski przysłano KSIĘDZA polskiego z naszym utrzymaniem ale odpowiedź podobno pozytywna nadeszła już po moim wyjeździe z tego gościnnego kraju.

W takich to i innych okolicznościach życia na emigracji doczekałem się przyjazdu Córki URSZULI do Grecji na wakacje /urlop/. W godzinach już wieczornych w miesiącu czerwcu 1986 odebrałem Ją na lotnisku w Atenach i autobusem przyjechaliśmy do mojego domku /barakowozu/ dwu-pokojowego stojącego na placu budowy.

Już w kilka dni później Córka podjęła wcześniej uzgodnioną prace przy pielęgnowaniu starszej Pani /Greczynki/ wraz z zamieszkaniem za 1000 drahm na dzień.

Po tygodniu zastanowienia się co dalej, jako Osoba pełno-letnia odpowiedzialna za siebie za moją namową, podjęła decyzje o emigracji i została dopisana do Ojca czyli do mnie na wyjazd w nieznany nam bliżej świat. W ten sposób skróciła Sobie czas oczekiwania do pół roku ponieważ już byłem na liście w kolejce na rozmowę w Ambasadzie Kanady.

Ja skorzystałem z wyjazdu na zbiory pomarańczy na południe Grecji, organizowane przez Greko-Polaka aby przy okazji poznawać inne krajobrazy tego bogatego w historie i zabytki starożytnego Kraju.


CZĘŚĆ V - "Korynt - Mykines i pomarańcze"

Od zgłoszenia się w Biurze Emigracyjnym i wpisania się na listę oczekujących na wyjazd dalej w świat minęło już 5 miesięcy i mamy lipiec czas urlopów.

Boss/właściciel/budowy zamknął zakład i wszystkich wysłał na urlopy. Miejscowi zapewne płatne a emigranci pracujący bez zezwolenia na prace /na czarno/ bezpłatne. Ja jako zamieszkały na terenie budowy mogłem nadal zajmować barakowóz z tym że miałem dokarmiać jak dotychczas pieski .
Takie domki przenośne 2-pokojowe z kuchnią z pełną infrastrukturą są w każdym małym i dużym mieście w Grecji i Kanadzie i zapewne w innych krajach też. Łatwe w budowie i tanie w cenie. To są całe Osiedla mieszkaniowe prywatne lub w administracji miasta. Mieszkają wszyscy których nie stać na drogie mieszkanie lub nie mogą utrzymać swojej posiadłości ze względu np. na wiek./. Pisałem o takim budownictwie w blogu pt. Budować a nie burzyć w grudniu 09 r./ co moim zdaniem rozwiązało by choć częściowo problem mieszkaniowy w Polsce.

Co niektórzy udali się zwiedzać Grecję i wyspy na Morzu Śródziemnym. A ja przejąłem prace od rodaka który wyjeżdżał wyjeżdżał do Australii i odstąpił mi swoje miejsce przy sortowaniu makulatury. Nie były to wielkie pieniądze bo 1000 drachm na dzień/8 dol./ale można było się skromnie utrzymać gdyż lokum miałem za darmo.

W międzyczasie Greko-Polak o imieniu STAVROS /pospolite imię greckie/ urodzony i wychowany w Polsce a obecnie po ogłoszeniu amnestii dla wygnańców o których pisałem wcześniej/ wrócił jak i wielu innych a nawet całych rodzin do Ojczystych stron, organizował Ludzi na zbiory owoców. Władał biegle językiem polskim i greckim, szukał chętnych wśród Polaków a że ja znałem środowisko Polonii, poprosił mnie o pomoc w poszukiwaniu co najmniej 40 osób na jeden autobus z zamiarem wyjazdu na zbiory pomarańczy na półwysep Peloponezu.

A że byłem rozpoznawany jako najstarszy emigrant i nosiłem wąsy no to wołali na mnie Dziadek, który wszędzie kursował w poszukiwaniu Ludzi na zbiory. Rano w niedziele o godz.9 byłem na MSZY odprawianej dla Polaków w cerkwi Grecko-katolickiej, później jechałem autobusem na godz.11 do Katedry Rzymsko-katolickiej, gdzie okoliczna Polonia chodziła do kościoła. Obecny byłem w Biurze Emigracyjnym gdzie często spotykaliśmy się w celach informacyjnych i przychodzili nowi uciekinierzy nie tylko z Polski, szukając zajęcia aby móc jakoś przeżyć.

Czas szybko leciał i tak doczekaliśmy m-ca października udając się przez KANAŁ KORYNCKI na półwysep PELOPONEZU. Słynny KANAł znany z historii starożytnej Grecji zaciekawiał. Autobus w drodze na Poloponez zatrzymał się i wyszliśmy na most podziwiając tą piękną arterie wodną o długości ponad 6 km, a szerokości 24 metrów i obserwowali z odległości na ten wąski przesmyk jak mijają się 2 statki/promy/, może nie największe ale jednak obiekty pływające.

W końcu znaleźliśmy się w miejscowości MYKINES / Mykenes, Mycenae- nazwy różne/ miejscu stałego pobytu na okres zbiorów pomarańczy bo taki był główny cel naszej wyprawy. Zakwaterowanie mieliśmy razem w jednym budynku/baraku/na łóżkach polowych. Kobiety 4/cztery/które były w naszej ekipie zamieszkały w Hotelu a ja z młodszym nieco Kolegom ps. ZORRO, znaleźliśmy pokój w domu jedno-rodzinnym za opłatą 500 drachm za dobę. Z miejsca zamieszkania tymczasowego codziennie rano przewoził nas STAVROS własnym mikro-busem po ogrodach. Temperatury w dzień były plusowe tylko rano lekkie przymrozki, zatem zrywanie owoców z drzewek rozpoczynano ok.10 godziny. W południe gospodarz przynosił obiad gotowany obowiązkowo z 7 oliwkami /taki jest rytuał / i lampką wina na lepsze trawienie. Siadaliśmy wszyscy na trawniku i tak przez kilka tygodni zawsze w innym miejscu u innego plantatora. Młodsi i sprawniejsi wychodzili na drzewo po drabinie a reszta zrywała z ziemi na wysokość ręki.

Córce w Atenach zostawiłem numer telefonu i godzinę o której może dzwonić w razie potrzeby do miejscowej restauracji gdzie spotykaliśmy się na kolacji.
Wypłata była w każdą sobotę po 2000 drachm za dniówkę /16 dol./i tak aż do Świąt Bożego Narodzenia.

Z tych dochodów każdy z osobna opłacał mieszkanie i robił zakupy dla siebie. Ciekawy był zwyczaj że gospodarze /właściciele/ ogrodów co sobotę pozwalali- tylko emigrantom /bo na zbiorach byli też i miejscowi/ na zabranie do domu torebkę plastikową pomarańczy, podczas pracy zakazano kosztować owocu. W domu po wyciśnięciu maszynką , którą można było nabyć w sklepie, piliśmy sam sok z tych zerwanych przez nas pomarańczy.

W tym miejscu powrócę do opisania MYKINES bo to historyczne miasteczko a raczej duża wieś bo nie jestem pewien czy ma prawa miejskie liczace ok. 2000 mieszkańcow zasługuje na wyróżnienie. Oprócz LWIEJ BRAMY i CYTADELI do zwiedzania jest GRÓB AGAMEMNONA a raczej G r o t a gdzie można obejść wokół. Archeolodzy w XIX wieku znaleźli szczątki szkieletów co potwierdza tezę o pochowanych tam wojownikach. W każdym razie poleca się zobaczyć przy okazji te skarby kultury starożytnej Grecji.

To miejscowość turystyczna z wieloma sklepami ,hotelami i restauracjami . Na horyzoncie widać Górę w kształcie człowieka na której jak opowiadają turystom przewodnicy, gdzie wg.legendy leży sam AGAMEMNON wódz ACHAJÓW król MYKENES i ARGOS zdobywca podstępem/znany Koń Trojański ze szkoły/ TROJI -w II wieku p.n.e po zwycięstwie ogłoszony królem Grecji.


CZĘŚĆ VI - "Incydent w mieście ARGOS"

Mając kilka dni wolnych od zbiorów z powodu deszczowej pogody postanowiłem odwiedzić Polaka /którego adres zdobyłem jeszcze w Polsce, tak na wszelki wypadek/ w mieście również historycznym SPARCIE. Udałem się do najbliższego miasta ARGOS gdzie było lotnisko i dworzec kolejowy a dalej planowałem jechać pociągiem, który wg. rozkładu kursował aż do KALAMATY również znanego miasta bliżej Afryki... Godzinę odjazdu planowano na 9 z minutami wieczór.Zapadał zmrok i pomyślałem że pójdę na dworzec tak jak to w Polsce i zaczekam wraz z innymi podróżnymi na poczekalni.

I tu niespodzianka-dworzec zamknięty. Obszedłem dookoła upewniając się o której godzinie odjeżdża pociąg z kartki naklejonej w oknie mało widocznej bo nie oświetlonej. Jest na rozkładzie to już dobrze i postanowiłem wrócić do miasta zwiedzić rynek i sieć sklepów. ARGOS małe miasteczko / w znaczeniu polskim powiatowe/ o tej porze dnia nie ma ruchu ,sklepy pozamykane to może taki zwyczaj - pomyślałem. I nic by w tym dziwnego, gdyby nie 2-ch mężczyzn karnacji ciemnej siedzących na przy-dworcowej ławce. Przechodziłem z konieczności koło Nich bo tak prowadził chodnik i coś do mnie mówili. Ja się nie odezwałem bo Ich nie zrozumiałem i kierowałem się w stronę głównej ulicy mając zawieszony przez ramie tornister /plecak/.
W tym jeden z mężczyzn podążył za mną i rzucił słowo p a s z p o r t. Zrozumiałem, że chodzi Mu o kupno paszportu bo o takich propozycjach już słyszałem w Atenach. A paszport za granicą to jest dokument tożsamości , którego w żaden sposób nie mogłem się pozbyć, chociaż podobno niektórzy sprzedawali i zgłaszali, że zgubili lub Im ukradziono . Powiedziałem temu osobnikowi stanowczo NO /nie/ i w wtenczas szarpnął mnie za pasek od tornistra i urwał. Zaczęliśmy się szarpać i pociągałem Go automatycznie do drogi. I nie wiem jakby się ten incydent zakończył bo już Kolega Jego nadchodził Mu z pomocą, gdyby nie nadjeżdżający samochód ciężarowy, który zatrzymał się na skrzyżowaniu drogi równocześnie nas oświetlił.

Napastnicy ustąpili wracając z powrotem w stronę Dworca a Ja zapytałem kierowce o najbliższy Hotel i udałem się na nocleg z myślą że pojadę rano do zaplanowanego celu podróży. W pierwszym Hotelu miejsc nie było, tak oświadczył recepcjonista ale ja stanowczo powiedziałem po grecku bo nawet podobno sobie radziłem/język grecki jest łatwiejszy od angielskiego bo słowa akcentowane są wyraźnie. /że nie wychodzę stąd bo zostałem napadnięty i nie jestem pewien czy nie czekają przed wyjściem. Na taki mój argument i stanowczość zaproponował mi miejsce w pokoju zbiorowym 6 -osobowym, tam też przenocowałem.
Rano sprawa się wyjaśniła bo w kierunku miasta SPARTY i dalej pociągi kursują 2 razy na dobę, jeden wieczór drugi rano a pasażerowie i kasjer przychodzą na dokładnie określoną godzinę bo jest mały ruch- wyjaśnił mi Hotelarz.
Natomiast gazety poranne donosiły o porwaniu samolotu tureckiego z wylądowaniem właśnie u nich w ARGOS. W tamtych latach samoloty dość często były uprowadzane w różnych krajach Europy.

Paszporty były uciekinierom /porywaczom/ potrzebne do legitymowania się przy przekraczaniu dalej granicy na zachód pod innym nazwiskiem. Słuchając takich wiadomości zrezygnowałem z dalszej podróży w nieznane i ruszyłem pieszo z powrotem do bazy czyli do MYKINES do swojej grupy nie czekając na kurs autobusu który był planowany za kilka godzin. Liczyłem na inne autokary w moim kierunku ale nie kursowały a do korzystania z prywatnych okazji nie miałem zaufania . Znaki drogowe pokazywały odległość do najbliższej miejscowości 2 km tam następna tablica też 2 a następna 5 km a że takich miejscowości było kilka to razem , przeszedłem odległość 18 km. i nie spotkałem żadnego środka lokomocji, przewożącymi Ludzi /pasażerów/.
Ale w połowie listopada / dnia nie pamiętam /otrzymałem telefon od Córki z Aten o wezwaniu nas obojga na spotkanie w Ambasadzie Kanady/ przebieg wizyty w następnym odcinku/. Przerwałem zrywanie pomarańczy i wyjechałem na kilka dni.
W międzyczasie z Córką URSZULĄ i innymi rodakami wybraliśmy się do miasteczka PIREUS oddalonego od metropolii 8 km. szybką kolejką torową, która łączyła ATENY ze słynnym portem.
Największe zainteresowanie wzbudziła wielka liczba wszelkiego rodzaju statków, barek, żaglówek i promów kursujących pomiędzy w y s p a m i a przynależnymi do państwa Greckiego zamieszkałymi od wieków.

Wyspy te to istny raj dla turystów z całego niemal świata, przez cały rok klimat jest łagodny śródziemno-morski. Na redzie las kolorowych FLAG na statkach zawijających do tegoż Portu różnych bander tak pasażerskich jak i towarowych czy wycieczkowych. Podziwialiśmy i plaże w złocistym piasku pomimo jesieni i odbijające się w promieniach słonecznych morze w niebieskich kolorach. Było pięknie i bajkowo, jak niektórzy uczestnicy wycieczki się później wypowiadali. Podobno latem tu trudno o wolne miejsce bo aura sprzyja opalaniu i zażywaniu kąpieli w ciepłych wodach Morza Śródziemnego.
Zaś piosenka znana dawniej i powtarzana do dziś -DZIECI PIREUSU-doskonale odzwierciedla atmosferę tamtych ale i zapewne obecnych lat w tym magicznym miejscu.

Święta BOŻEGO NARODZENIA w roku 1986 obchodziliśmy we własnym polskim gronie wg. naszej narodowej tradycji dzieląc się OPŁATKIEM z życzeniami przyszłych lepszych , spokojnych dni i lat na wybranym miejscu na tym bożym świecie.
Z pięknym gestem na Święta wystąpiła AUSTRALIA oferując chętnym emigrantom stały pobyt w swoim kraju.
I gdyby nie pomyślne wieści dla nas ze spotkania z Ambasadorem Kanady, reportaże pisałbym dziś z krainy ANTYPODÓW.

Wielu zapewne skorzystało z tej okazji ale Ja z Córką URSZULĄ i jeszcze wiele innych Osób z naszej grupy otrzymało p r e z e n t świąteczny od Kanady wyznaczając datę odlotu na dzień 23 luty 1987/poniedziałek/.Radości było wiele a Nowy Rok 1987 przywitaliśmy w pełni optymizmu w szampańskim nastroju utrwalając naszą wspólną dole na pamiątkowych fotografiach.


CZĘŚĆ VII - "Wizyta w Ambasadzie Kanady"

Po powrocie do Aten rano na wyznaczony dzień wizyty w Ambasadzie Kanady - ubrani jak na możliwości emigranta wizytowo bo etykieta wymaga i nasz narodowy zwyczaj karze. Córka URSZULA w jasnej sukni jak na pannę przystało a ja w białe spodnie i granatowej marynarce przekroczyliśmy progi Ambasady. Oj cóż to było za uczucie. Serce zaczęło nam szybciej pracować, ciśnienie wzrosło, bo oto jesteśmy na terytorium obcego ale jakże z dawna oczekiwanego nam Kraju. Nic tu nas nie może złego spotkać, najlepiej abyśmy stąd wyjechali wprost do wymarzonej Kanady. Ale na razie jesteśmy tylko w budynku Ambasady państwa przyjaznego Ludziom z całego świata.
Schody prowadziły na I piętro,usiedliśmy na ławeczce na poczekalni sami, bo tylko my widocznie mieliśmy umówioną godzinę na spotkanie.

Zaraz wyszła Pani asystent zarazem tłumaczka na jęz., angielski /Polka/ i zaprosiła nas przed oblicze Pana Ambasadora. Uprzejmie podał nam rękę, wskazał aby wygodnie zająć miejsca w fotelach i zadawał lakoniczne pytania. Najpierw czy mówimy po angielsku, niestety- odpowiedziałem , zaś Córka wahała się bo znała podstawy z Liceum ale wcześniej pouczono nas ażeby nie przyznawać się do znajomości angielskiego. Posługiwanie się obowiązujących urzędowo w Kanadzie językiem angielskim lub francuskim pozbawiło by nas możliwości uczestnictwa w kursach. I zaraz oczekiwano- by abyśmy podjęli prace./ W prowincji Quebek rozmawia się po francusku reszta populacji posługuje się angielskim/ Zatem odpowiedź Córki była- nie znam.
Kolejne pytania to sprawdzenie tożsamości i miejsca zamieszkania w Polsce.
Miasto Kraków nie było Panu Ambasadorowi bliżej znane, więc Pani wyjaśniła, że to południowa część Polski a do prawdziwych Gór Karpat mamy ok.100 km. Następne pytania dotyczyły wykształcenia i wykonywanych zawodów i czy mamy Kogoś z rodziny w Kanadzie i wreszcie do jakiego miasta czy miejsca chcielibyśmy wyjechać,gdyż istnieje prawo wyboru. Nasze odpowiedzi były zdawkowe bo przecież jedziemy w nieznane zdając się jak dotychczas na los szczęścia.
W tej sytuacji po pół-godzinnej rozmowie Pan AMBASADOR zasugerował, że najlepszym miejscem do życia dla nas w Kanadzie będą GÓRY SKALISTE w paśmie Gór KORDYLIERÓW w Ameryce Północnej sięgające od zachodniej Kanady przez USA aż do Meksyku.Tam jest klimat górski podobny do polskiego, lata względnie ciepłe, powietrze suche a zimy mroźne. / Trzeba nadmienić że Polska jako kraj to tylko jedna prowincja w Kanadzie/. Jak zapowiedział tak też uczynił ale o ostatecznej decyzji dowiedzieliśmy się dopiero po wylądowanie na lotnisku w TORONTO po otwarciu koperty zalakowanej z pieczęcią przez Punkt Emigracyjny a przekazanej nam wraz z WIZĄ na lotnisku w Atenach.

Ale teraz muszę się przyznać, że role się odwróciły bo dotychczas Córka do mnie była przypisana a od tej chwili jak powiedziała na pożegnanie Pani asystentka, to dzięki URSZULI, która zrobiła przyjemne wrażenie, przychylnie ustosunkował się do naszej prośby. Jako młoda ambitna Osoba ma nadzieje, nauczy się angielskiego i będzie pożytecznym Obywatelem dla państwa Kanadyjskiego a w razie potrzeby również pomocna dla Ojca.

Ten zwrot do dziś przypomina mi, że to ONA moja Córka przywiozła mnie do Kanady bo inaczej jako facet przed emeryturą nie miałem wielkich szans na zakwalifikowanie się na wyjazd - w ogóle. I choć próbuje zmienić jej pogląd, że gdyby Ojciec nie emigrował do Grecji to Kanadę oglądałaby palcem na mapie. Tak czy owak po cichu przyznaje Jej racje.

Na pożegnanie Pani asystentka miłym uśmiechem dała nam do zrozumienia , że raczej zostaliśmy przyjęci ale na zawiadomienie należy oczekiwać w Biurze Emigracyjnym.

Czas od interviu do przesłania decyzji jak w takich przypadkach nam się wydłużał . Czekaliśmy w pełni napięcia na telefon z BIURA ok. tygodnia, celem wypełnienia dodatkowych formularzy i skierowanie nas na ewentualne badania lekarskie , które tu wykonywano każdemu, szczególnie pod kątem chorób zakaźnych. Wykrycie choroby płuc /.gruźlicy lub innej/ całkiem wstrzymywało wyjazd aż do czasu całkowitego wyleczenia na terenie Grecji na koszt ONZ.

Ażeby nie szło wszystko całkiem gładko u mnie na klatce piersiowej wykryto ciemną plamkę i ten szczegół postawił w wątpliwość moje zdrowie i pod znakiem zapytania wyjazd.
Zdziwiłem się bo nigdy nie chorowałem na gruźlice. I już Córunia martwiła się, że nie wyjedziemy. Na pocieszenie powiedziałem, że pojedzie sama. Skierowano mnie na powtórne, dokładne prześwietlenie. Dopiero teraz przypomniałem sobie że na budowie kilka miesięcy temu zostałem uderzony spadająca deską z auta właśnie gdzieś w tą okolice. Teraz należało czekać na podjęcie ostatecznej diagnozy lekarskiej co do mojej przyszłości w Atenach.

W tym czasie dla odreagowania stresu pojechałem autobusem na jedno-dniową wycieczkę do słynnej miejscowości MARATON. Tam gdzie posłaniec o nazwisku FILIPPIDES przebiegł bez wytchnienia jak później wymierzono 42 km 195m od wsi MARATON do ATEN aby uprzedzić GREKÓW o nadciągającej flocie perskiej/obecny Iran/na ATENY. Zdążył ale z wyczerpania padł martwy.
Dziś na środku wsi MARATON stoi MONUMENT upamiętniający tamten historyczny bieg Człowieka ponad ludzkie siły a w naszych czasach uznany jako bohaterski wyczyn z roku 490 p.n.e
Po raz pierwszy BIEG MARATOŃSKI dla mężczyzn wprowadzono do programu NOWOŻYTNYCH IGRZYSK OLIMPIJSKICH w roku 1896 w ATENACH. A dla Kobiet w 1966 w Bostonie.

I wreszcie nadeszła do BIURA EMIGRACYJNEGO decyzja gremium lekarskiego o moim stanie zdrowia na dalszą drogę z klauzulą-z d r o w y.
Po tej wiadomości wysłałem zaproszenie dla Syna KRZYSZTOFA abyśmy mogli zobaczyć się jeszcze przed wyjazdem w Grecji a Córka po serdeczną Koleżankę z lat szkolnych BEATĘ zaprzyjaźniona od lat dziecinnych. Mieliśmy nadzieje,że Święta będą okazją to łatwiejszego otrzymania Paszportu bo to przecież ważny okres do odwiedzin nie tylko dla wierzących.

Teraz należało właściwie zagospodarować czas do nieznanej nam bliżej daty wyjazdu.
Kolega Polak wyjeżdżający do USA dał mi adres do gospodarza na plantacje w i n o g r o n do miejscowości o ciekawej nazwie HALKA na Peloponezie. Udałem się na wskazany adres autokarem. Gospodarzami było starsze małżeństwo. Zakwaterowano mnie w małym osobnym mieszkaniu przylegającym do właściwego domu z zapewnieniem wyżywienia i 2000 drachm na dzień. Warunki w zasadzie dobre tylko praca jak się okazało w praktyce wyjątkowo ciężka przy okopywaniu sadzonek winogron na kilku-hektarowej plantacji w pozycji schylonej lub na kolanach. Ale jeśli chce się mieć prace aby zarobić na własne utrzymanie to trzeba dostosować się do warunków jakie emigracja stwarza.

Opiszę tu zabawną sytuacje jaka miała miejsce przy zrywaniu winogron.
Obrywano ręcznie do zawieszonych na najwyższym szczeblu drabiny plastikowych pojemników . Gospodarz przystawił drabinkę przy drzewie pouczając mnie o bezpiecznym sposobie zrywania owoców. Sam wyszedł na drugie drzewo i jeszcze dobrze nie zajął miejsca na drabinie a już leżał na ziemi. Przyglądająca się przed domem Jego Żonę ogarnął błogi śmiech przytaczając jednocześnie jakieś greckie przysłowie /zapewne uczył Maciek- Marcina/. Ale wszystko dobrze się skończyło, z lekkim potłuczeniem niektórych części ciała.

Pracowałem tam do Świąt Bożego Narodzenia które wg. kalendarza JULIAŃSKIEGO wypadają 2 tygodnie później. Poprosiłem jednak o zwolnienie mnie wcześniej na nasze Święta wg. kalendarza naszego GREGORIAŃSKIEGO i tak powróciłem do ATEN aby razem w polskim gronie obchodzić uroczystości Świąt NARODZENIA PANA.


CZĘŚĆ VIII - "Skok przez Atlantyk"

Mamy już Nowy Rok 1987 i ustaloną datę odlotu za nie całe 2 miesiące ale tak świat jest ułożony że ,żeby żyć to trzeba pracować gdziekolwiek jesteśmy. I to jest mądre i piękne, że możemy być samodzielni i wg. własnej nie przymuszonej woli wybierać sobie miejsce do życia i pracy.

Osobiście dla wykorzystania czasu oczekiwania na wyjazd,zgłosiłem się ponownie do sortowni makulatury. Właściciel/Boss/przyjął mnie życzliwie bo już wcześniej tam pracowałem jako ANDRU a że wykazałem się odpowiedzialnością to czasem pozostawiał mi nadzór nad 4 innymi sortowaczami-kolegami różnej narodowości czy koloru skóry.

Zaproszeni przez nas Syn i Koleżanka Córki z Polski na Święta nie otrzymali paszportów. BEATA odwiedziła nas przed naszym wyjazdem z Aten i URSZULA przekazała Jej swoją podopieczną starszą Panią-greczynkę pod opiekę, natomiast KRZYSIEK przyjechał już po naszym odlocie.
KOLEŻANKA zaraz zgłosiła się do Biura Emigracyjnego o AZYL w Kanadzie a SYN po zarobieniu nieco kasy wrócił do rodziny do Polski.

Będąc na miejscu w Atenach zobaczyłem niektóre jeszcze zabytki. I nic nie działo się szczególnego, godnego do opisania aż do dnia, kiedy otrzymaliśmy telefon , żeby od zaraz/ a był to piątek 13 -tego bo w weekendy-sobota,niedziela - nie urzędują/ złożyć paszporty w BIURZE. Powiadomiono nas że w poniedziałek odlatujemy bo jest wolne miejsce w samolocie. Wiadomość przyjemna bo niespodziewana aż nie do wiary bo przez całe moje życie miałem raczej "pod górkę"czyli, że zawsze napotykałem na jakieś trudności, które nie ułatwiały mi życia. Ale może los się odwrócił i zawsze należy być dobrej myśli.

Dokumenty złożyliśmy tuż przed zamknięciem i z niecierpliwością czekamy na dzień odlotu.

Jest poniedziałek 16 luty 1987 po południu. Przyjaciele z wielką-" pompą"- nas odprowadzają nie ukrywając zazdrości a tu jak zwykle po staremu. Pani prowadząca grupę na lotnisko umieściła nas na liście a nie przywiozła naszych paszportów. No i jak tu nie wierzyć przeciwnościom losu. Z wielkim rozczarowaniem wracamy do Aten z prośbą abyśmy jutro to znaczy we wtorek zgłosili się do Biura po ekwiwalent na 1 tydzień na zakup żywności. Otrzymaliśmy po 5.000 drachm i do zobaczenia w następny poniedziałek o tej samej porze. Usłyszeliśmy zapewnienie, że już ty razem będzie wszystko w porządku powiedziała nam Pani z BIURA.

Tym razem się udało i wsiedliśmy do samolotu Greckich Linii Lotniczych w kierunku zachodnim z planową przerwą w Holandii.

P o ż e g n a n i e - z Grecją

ATENO- piękności świata
Ty nas przyjęłaś, kiedy byliśmy w potrzebie
Uchodźców z każdego ziemi zakątka
Abyśmy mogli żyć wolni i bezpiecznie

GRECJO-co wydałaś tylu MYŚLICIELI
I wielką kulturę światu przekazała
Dziś z głębi serca Ci DZIĘKUJEMY
Za przeżyte tutaj lata.

Ale opuszczamy Cię na chwile
My tu jeszcze wrócimy
Bo Ty jesteś dla nas miejsce święte
I jak dziecko za matką bardzo tęsknimy.


AMSTERDAM tu obowiązkowa przesiadka.Lotnisko duże pięknie rozplanowane,wielka przestrzeń usługowa i handlowa/podobno największe w Europie/. Czas oczekiwanie na samolot do Kanady ok.2 godz. W tym czasie wysłaliśmy kartki do rodziny w Polsce, że oto jesteśmy w drodze za wielką wodę z piękną widokówką z wznoszącym się w stronę nieba samolotem.

I wreszcie kontrola celna , bramka się otwiera , przechodzimy rękawem do podstawionego już samolotu AIR CANADA- jesteśmy na pokładzie gdzie lądowanie może być tylko na ziemi obiecanej .
S t a r t w górę, przedzieramy się przez gęste czarne chmury atmosfery ziemskiej aż do 10.000 km wysokości a samolot nabiera szybkość 300- 500- 800/godzinę.

Przez ok. 8 godzin szybujemy przez przestworza świata w tym-" ptaku" - ze stali. Niebo i słońce nad nami a poniżej umykają z pola widzenia małe poletka gruntu w kształcie szachownicy i domki jak pudełka zapałek na naszej matce - ZIEMI.

Lecimy nad niebieską taflą wód ATLANTYKU ale już po lekkiej drzemce, daleko na horyzoncie pojawia się jakaś wyspa na środku Oceanu to zapewne ISLANDIA znana z lekcji geografii jako najdalej wysunięta kraina na północy naszego Globu a przecież stale zamieszkałej. Następny piękny widok to już lodowce na GRENLANDII /terytorium Danii/ale tam królestwo swoje mają białe niedźwiedzie, renifery,lisy i foki .Chociaż w ostatnich latach pobudowano domy mieszkalne dla Ludzi. Jest też POLSKA STACJA NAUKOWA - na Spitsbergenie ./więcej informacji jest w internecie/. To znak że już jesteśmy w Północnej Ameryce.

I coraz bliżej do celu wskazują mapki i wykresy na ekranach TV w naszym powietrznym" domku". .Określają miejsce w którym się znajdujemy i odległość do celu podróży. STEWARDESY przypominają o zmianie czasu i przestawieniu wskazówek zegarków według godzin wschodniej Kanady/w Kanadzie jest 5 różnych okresów czasu/.

I stwierdzamy,że- wylecieliśmy z EUROPY wieczorem, 8 godzin w powietrzu i lądujemy w TORONTO również o zmroku. To znaczy że nasza podróż trwała bardzo krótko a tak nam się dłużyło.

Przypomniało mi się tu powiedzenie pewnego przywódcy dawnej Rosji/ZSRR/, kiedy wylądowali na lotnisku w N.YORKU /w drodze na sesje ONZ/ i zapytano, jak długo podróż trwała- odpowiedział, chyba parę minut , wypiłem herbatę/czai/i już lądowanie.Z Moskwy wystartowaliśmy o 12 godzinie w południe i tu też jest 12-ta tego samego dnia.

Nie wnikając w czasowe niuanse znaleźliśmy się na LOTNISKU , gdzie odbiera nas tłumaczka, Polka i kieruje do Biura Emigracyjnego na miejscu w celu formalnego przyjęcia nas na terytorium Kanady i skierowaniem na miejsce przeznaczenia. W tym momencie jak nam oznajmiono, kończy nam się status emigranta i ps. ANDRU a od tej chwili jesteśmy REZYDENTAMI. Podniecenia naszego nie da się opisać. Jesteśmy wolni i bezpieczni. / W tym miejscu składamy słowa PODZIĘKOWANIA rządowi KANADY , który przyjmuje pod swoją opiekę zabłąkane owce/.

W dalszej kolejności ponieważ jest luty i zima, ubrano nas w ciepłe ortalionowe kurtki i buty ocieplane a nawet czapkę z nausznikami . Na miejscu otrzymaliśmy bilety ,kanapki i kieszonkowe na dalszą drogę.I teraz oświadczono nam, że naszym miejscem przeznaczenia , uwzględniając warunki klimatyczne w naszej Ojczyźnie Polsce są rejony GÓR SKALISTYCH czyli p r e r i e tego wielkiego kraju KLONOWEGO LIŚCIA.

Lecimy dalej ponad 3 godziny i już nocą lądujemy w pięknie oświetlonych w tamtych latach 600- tysięcznym mieście Cowboi - gdzie w następnym roku odbędzie się OLIMPIADA ZIMOWA.


CZĘŚĆ IX - "Nowy etap życia"

W Kanadzie mieszka ok.1 mln. Polaków chociaż nikt dokładnie nie obliczył.Emigracja Polaków do Kanady sięga XVIII wieku a przyczyny były różne tak polityczne jak i ekonomiczne.
Największe skupiska to Toronto-Winnipeg-Edmonton i Vancouver. Tutaj są Domy Polskie i Kościoły. MSZE Sw. odprawiane są w polskim języku. Działa tu wiele organizacji i przybywa sklepów z szyldami polskimi obsługujących nie tylko rodaków. Tutaj w okolicach Gór Skalistych/na wierzchołkach gór widać skały a śnieg nie topnieje przez cały rok / los przeznaczył nam miejsce na kanadyjskiej ziemi. Na lotnisku w CALGARY odebrał nas opiekun z urzędu emigracyjnego / Consoler/imieniem JOE i polecił kierowcy TAXI w turbanie przewieźć na do Domu Emigranta a sam odbierał następnych przybyszów.. Czy aby dobrze trafiliśmy, pomyśleliśmy - sceptycznie.

Znaleźliśmy się na miejscu przeznaczenia gdzie kierownikiem był mężczyzna o imieniu TONY /Antoni/ z uwagami, że mieliśmy przylecieć tydzień temu. Zgadza się, potwierdziliśmy jego przypuszczenia jednocześnie wyjaśniając przyczyny opóźnienia nie z naszej winy. Przydzielono nam pokoje osobne i po posiłku zadowoleni,że wreszcie jesteśmy na miejscu-błogo zasnęliśmy.

Rano śniadanie i całodzienne wyżywienie i tak przez tydzień odpoczywaliśmy po dalekiej podróży w ramach jak nam powiedziano- aklimatyzacji. Zmiana czasu i otoczenia wpływała kojąco na nasze samopoczucie.

W poniedziałek Pani z Biura Emigracyjnego o imieniu MARGARET przewiozła nas na 2-pokojowe mieszkanie na mieście opłacane przez rząd przez 1 rok jak nam oznajmiła. W tym czasie mieliśmy uczyć się języka angielskiego i podjąć prace lub naukę zawodu. Na wyżywienie z wszelkimi dodatkami otrzymywaliśmy po 330 dol. miesięcznie Co wystarczało na skromne utrzymanie.
Kurs angielskiego na poziomie ABC z urzędu trwał 2 turnusy po 9 tygodni.Na odpowiedni semestr /klasę/ klasyfikowano wg.znajomości języka po krótkiej wymianie zdań. Mnie przydzielono 2 stopień nauczania, ponieważ nasz polski alfabet jest prawie identyczny zaś do 1 klasy kierowano o innej pisowni /chiński, japoński, rosyjski/. URSZULA znalazła się na 3 stopniu. Uczono nas w pierwszej kolejności wymawiania liter swoich nazwisk /spelowania/ bo niektóre są szczególnie trudne do wypowiedzenia przez kogokolwiek i z tego powodu mogą się zdarzyć przekręty w pisowni.

Po pierwszym semestrze i sprawdzeniu wiadomości tak ustnie jak i po dyktandzie przeszedłem do 3 klasy a Córka od zaraz do 7-mej/ w rozumieniu polskich klas/ na 8 możliwych. Dalej można było się dokształcać we własnym zakresie na różnych kursach.

Tak też uczyniliśmy aż do rozpoczęcia OLIMPIADY ZIMOWEJ w Calgary w lutym 1988 roku. Ponieważ nasz okres opieki rządowej się kończył zgłosiliśmy się jak tysiące innych Ludzi jako WOLONTARIUSZE do obsługi imprez. Organizatorzy ubierali wszystkich w uniformy, celem odróżnienia się od turystów i przydzielali stanowiska do obsługi w zależności od stopnia znajomości i ilości języków tam gdzie odbywały się zawody. URSZULA przydzielona została do pełnienia funkcji na Wieży Obserwacyjnej trasy zjazdów narciarskich a mnie przydzielono prace w Hotelu- restauracji jako" chłopak" do wszystkiego. I tu znów problem z moim imieniem nadanym mi na Chrzcie w Kościele Sw. FLORIANA w Krakowie. Zatem gremialnie uzgodniono, że będą wołać BENNY i tak zostało.

W mieście CALGARY rozgrywano tylko -jazda szybka i tańce na lodzie , skoki narciarskie i mecze drużyn hokejowych -/ osobiście z grupą Polaków byliśmy świadkami meczu na inauguracje w hokeju na lodzie z Flagą biało - czerwoną na meczu Polska - Kanada przegranym przez naszych chłopaków tylko 0-1 co było wielkim zaskoczeniem i sukcesem dla Polski/.

Natomiast trasy narciarskie wyznaczono w górach oddalonych o 80 km w miejscowości NAKISKA gdzie dowożono tak zawodników jak i personel autokarami.
Ponadto w tym miejscu wymienię, znane KURORTY gdzie odbywały się konferencje możnych tego świata jak KANANASKIS-CANMORE-BANFF czy LAKE LOUIS znane z programów Telewizyjnych w Polsce.

Zaraz po Olimpiadzie przyjęto mnie do pracy na stałe w tym samym Hotelu na magazyniera -zaopatrzeniowca w towary spożywcze dla restauracji. To znaczy w przybliżeniu zgodne z moim przygotowaniem zawodowym gdyż w Polsce ukończyłem Średnią Szkołę Handlową /marketingową/ w roku 1952 i tylko tyle.

Należało zacząć pracować bo okres opieki rządowej się skończył i przyszły rachunki do spłacenia kosztów przelotu z Grecji do Kanady.

Moja praca trwała do emerytury która tu przysługuje od 65 roku życia tak dla Kobiet jak i mężczyzn/ można iść wcześniej ale za każdy rok odlicza się 6 % a jeśli dłużej dolicza się 6 % od wypracowanej sumy aż do końca żywota naszego. Na emeryturę odszedłem zgodnie z Ustawą ale wbrew logicznemu myśleniu nie jest takie łatwe.

Świadomość, że nie jest się już potrzebny wzmaga frustracje i po 2-ch tygodniach powróciłem z prośbą o zatrudnienie mnie ponownie. I tu nastąpiła konsternacja bo moje miejsce było już zajęte ale z dobrej woli zgodzono się dać zajęcie dorywczo na telefon na weekendy jako pomoc w kuchni i tak moja egzystencja w Hotelu przeciągnęła się o 1,5 roku.

Córka zaś podjęła dalszą naukę na tut. UNIWERSYTECIE na Psychologii którą ukończyła z wyróżnieniem w roku 1955. Na ten cel pobrała pożyczkę w Banku bo tu nauka w zawodzie jak i na studiach jest płatna. Ponadto dodatkowo w wolne dni od nauki pracowała. Ja jako Ojciec poparłem Ją w słusznych zamierzeniach i zobowiązałem się do zarobkowania na życie aby mogła wytrwać w swoich postanowieniach.

Wkrótce po studiach wyszła za mąż za Kanadyjczyka z rodziny szkockich emigrantów i teraz razem prowadzą własną firmę / biznes/.

W międzyczasie w ramach łączenia rodzin sponsorowaliśmy razem MAME i KRZYSKA z żoną i dziećmi, a że obydwoje mieli dobry zawód wkrótce się usamodzielnili. Przyjechała też wspomniana wcześniej BEATA z Grecji i KASIA córka brata z Krakowa. Dziś mają szczęśliwe rodziny.

Wszyscy stanowimy polonijną familie, która tu w Calgary liczy ok.30 tysięcy Ludzi w przeszło milionowej dziś populacji miasta. Jest Polski Kościół i wiele dość aktywnych organizacji.

Na zasłużony odpoczynek znaleźliśmy sobie miejsce w górach, blisko Jezior i gorących źródeł siarczanych, aby w ciszy i spokoju przeżyć resztę życia w nadziei że przejdziemy jeszcze ścieżkami młodości aby powspominać jak to drzewiej /dawniej/ bywało.


CZĘŚĆ X - "Refleksje końcowe"

Ostatnią część opowieści o losie emigranta kieruje do MŁODZIEŻY i wszystkich młodych duchem ,którzy moje pamiętniki czytają .,A że Osoba obojgu płci do 40- lat jest się najbardziej poszukiwanym pracownikiem to wiem z własnego doświadczenia. Takie jest niepisane prawo choć to żadna reguła. Jeżeli masz dobry, konkretny zawód lub wykształcenie specjalistyczne i znasz język danego kraju to i z zatrudnieniem nie ma problemu. Nasze polskie nauczanie jest na całym świecie doceniane dzięki dobremu przygotowaniu zawodowemu jak i naukowemu o czym świadczą wygrywane k o n k u r s y myśli technicznej. Zawsze pierwsze pytanie pada - co umiesz robić a jeśli wykonujesz swój zawód dobrze i jesteś uczciwym, prawdomównym Człowiekiem bez nałogów to i praca zapewniona.

W krajach demokratycznych szanuje się w o l n o ś ć osobistą i prawa Człowieka do własnego decydowania o swoim losie. Na Obczyźnie decydujesz sam i liczy się własna inicjatywa i samodzielność w pomysłach i działalności gospodarczej /biznesie/ jak i naukowej. Kto tego zmysłu nie posiada to trudno jest osiągnąć sukces.

Wnioskować z tego należy, że tylko praca nad samym sobą, nas uszlachetnia i wzbogaca. Znamy tę przypowieść z Polski, jakże aktualna na emigracji i to dosłownie.
W XXI wieku czy chcemy czy nie mamy globalizacje bo świat w dobie samolotów, podboju kosmosu ,internetu i szeroko rozwiniętej turystyki n bardzo się zmniejszył. W każdej dziedzinie nie możemy żyć bez siebie nie uzupełniając się nawzajem o nowe zdobycze techniki. I to ma sens jeśli , wymianę myśli naukowej i ekonomicznej wykorzystujemy do pokojowych celów dla dobra Ludzkości.
Polska i my mieszkańcy tej ziemi jesteśmy w Europie Zjednoczonej i to jest nasz atut. Należy tą szanse wykorzystać i przyspieszać wyrównanie różnic pomiędzy narodami. I to dla WAS MłODZIEŻY jest zadanie do wykonania. Jesteście przyszłością Polski, Europy i świata i na WAS liczymy.

Europejczyk to brzmi dumnie. Zniesiono podziały ideologiczne,graniczne czas na kulturowe. Już nie musimy emigrować za chlebem za wielką wodę. Wyjeżdżajmy do sąsiadów a nie za granice po lepsze zarobki ale i po naukę. Przyglądajmy się uważnie jak Ludzie z którymi pracujemy i żyjemy na co dzień jak to czynią, że u nich jest lepiej i lżej się żyje Ich rodzinom.

Nadchodzą pocieszające informacje że jesteśmy pracowitym narodem a ja stwierdzam, że byliśmy zawsze tylko motywacja finansowa była nie wymierna do wykonywanej pracy. Wniosek z tego że po naukę jedźmy za miedze a budujmy i gospodarujmy u siebie na takich samych zasadach czyli efektywnie. Wprowadzajmy nowy ład w naszej Ojczyźnie bo tylko tu czujemy się najlepiej.
.Jest powiedzenie, że wszędzie dobrze gdzie nas nie ma i to jest święta prawda. Gdziekolwiek jesteśmy będziemy t uważani jako przybysze. To przykazanie niech pozostanie w świadomości wszystkich, którzy mają zamiar zmieniać miejsce zamieszkania.

A jeśli już zdecydowaliśmy to z całą RODZINĄ. Bo tylko razem w pełni zaufania do siebie, możemy żyć szczęśliwie i budować świetlaną przyszłość naszych DZIECI. Chyba, że się jest samotnym to wtenczas układamy sobie życie wg.własnych upodobań oby tylko szczęśliwie.

Najpierw jednak wybieramy się w podróż jako turysta bo wycieczki kształcą to wiemy od zarania świata i nie zrywajmy przysłowiowych mostów za sobą ,droga do domu niech zawsze będzie otwarta bo tu zawsze będziemy wracać i nie tylko myślami. Skąd nasz ród, gdzie stoi nasza Szkoła, Kościół, gdzie spędziliśmy dzieciństwo i żyją nasi RODZICE i mieszka rodzeństwo Bracia i Siostry i Przyjaciele.

My Polacy wychowani jesteśmy w Chrześcijańskiej wierze i Katolickim Kościele, mamy piękną i bogatą kulturę. Jesteśmy podziwiani za przywiązanie do religii i kultywowanie tradycji tam gdzie jesteśmy. Celebrujemy inaczej Święta i Pamięć Zmarłych.

To nasza duma a inni próbują nas naśladować i taką postawą dajemy przykład. Kościoły są pełne WIERNYCH i to na całym świecie gdzie tylko mieszkają Polki i Polacy. Inne wyznania chętnie wynajmują nam swoje domy boże-przyczyna mala frekwencja i trudność w utrzymaniu o czymś to świadczy,że jesteśmy Ludźmi wierzącymi i z zasadami.

Pieniądz jest potrzebny i rządzi światem ale nie przynosi pełnego szczęścia. Swoją Osobistą kulturą i sposobem bycia wśród innych z którymi obcujemy, zdobywamy zaufanie i szacunek dla siebie i dla naszego całego narodu. Nie zapominajmy o tym - DROGA MŁODZIEŻY POLSKA. Trwajmy przy Rodzinie bo to jest najpewniejszy sposób na życie - Nasz Osobisty przykład jak żyć się powinno - oby był wzorem do naśladowania.

Opisałem pionierską emigracje,która była i jest udziałem naszych rodaków, a której koniec nie zawsze musi być szczęśliwy. Pamiętajmy,że za tamtego ustroju, kiedy wszelkie ucieczki z kraju były karane nawet więzieniem, ewentualne powroty do Ojczyzny były niemożliwe. To było wielkie ryzyko i odpowiedzialność wobec najbliższych.

To dzięki ruchowi społecznemu SOLIDARNOŚĆ i zmianami ustroju na DEMOKRATYCZNY ,możemy dziś kontaktować się z Rodzinami i odwiedzać Polskę. W innych okolicznościach skazani byliśmy na całkowitą izolacje i z tego należy sobie zdawać sprawę. Dzisiaj kupujemy bilet i wyjeżdżamy bez żadnych konsekwencji i niech to będzie naszym motto wszelkich rozważań i porównań czasów dawniejszych i obecnych.

Tymczasem proponuje wejść na stronę www.schuman.pl i wykorzystać szanse jaką daje wszystkim młodym Ludziom ten program.

K O N I E C


Zdzisław Krzesowski

http://dzidek.blog.onet.pl/

Komentarze

#1 | roza dnia 18 stycznia 2011 19:16
ale fajnie sie Pana czyta Smile
#2 | arika dnia 27 stycznia 2011 21:46
Panie Zdzisławie....dziękuję, dziękuję, że Pan to wszystko opowiada..mam świadomość, że młodzież chętniej Pana "słucha" i czyta niż podręcznik do historii i nauczyciela na lekcji.Prosimy o więcej...Pozdrawiam serdecznie arika
#3 | M&M dnia 29 stycznia 2011 12:27
spoko opowiadanie Cool
#4 | urek dnia 23 lutego 2011 01:21
Czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg tej historii. Ja też byłem w Grecji w tym samym czasie i przeżyłem podobną kolej rzeczy. Dzisiaj jestem w Kanadzie, a czasy pobytu w Grecji wspominam jak najlepiej pomimo osobistych perypetii.Smile
#5 | zuza dnia 25 lutego 2011 22:17
Witam!
Bardzo lubię Pańskie artykuły!
Dziękuję i proszę o jeszcze Grin
#6 | f11 dnia 26 lutego 2011 19:11
Dobry wieczór.
fajnie Panie Zdzisławie , że Pan o takich rzeczach osobistych pisze !!!!!!!!!
dziękujemy !!!!!!!!!!
A wszystko to dzięki tym, którzy założyli tą stronę!!!!
Kto jest autorem tego portalu ??????????????????
#7 | zaścianek dnia 20 maja 2011 11:23
I po co to Panu było ?
#8 | Z.K dnia 27 maja 2011 17:54
Dziękuje za wszystkie komentarze i mam nadzieje że moje pisanie przybliżyło nieco znajomość tematu.Nie każda emigracja miała podobne zakończenie.To zależy od Osobowości i przygotowania oraz szczęścia.
Dziś w regionizacji Europy i rozwoju myśli technicznej to już przeszłość.To co napisałem to temat dla historyków za 100 lat.I jeśli moje opowiadanie uzupelniło wiedze o życiu na emigracji wogóle to zadanie klasowe wykonanałem i o to mi chodziło. Pozdrawiam serdecznie.

Dodaj komentarz

Nick:




Reklama

Pogoda

pogoda

Ankieta

Brak przeprowadzanych ankiet.