SZCZ...
- lutego 21 2021
- KULTURA I OŚWIATA
- 667 czytań
To ma być tytuł, czy jakieś kpinki?
Jedna ze zbitek spółgłoskowych, które przerażają uczących się naszego języka obcokrajowców, no bo jak toto wymawiać! Szczypał Szczepan szczupaka w Szczecinie, strzygł strzelec strzyżyka w Strzelinie... (A może językiem praojców: scypoł Scepon scupoka...) Prawdę mówiąc szkoda, że nasi przodkowie w czasach kształtowania się polszczyzny nie znaleźli prostszego sposobu zapisywania niektórych głosek i zafundowali nam te szcz/strz, cz/trz, dż/drz, ż/rz, dzięki czemu kolejne pokolenia zbierają kolejne "pały" za gżegżółki, szczeżuje, strzyżyki, dżdżownice, itd., itp. Trzeba pprzyznać, że inni nasi bracia-Słowianie okazali się bardziej praktyczni, co nietrudno sprawdzić, my mamy, co mamy i usiłujemy się tym poprawnie posługiwać. Wprawdzie czasem ktoś w geście sprzeciwu napisze coś w rodzaju "Nuż w bżuhu" (patrz: Wikipedia), ale na ogół wolimy wraz z Leopoldem Staffem "dżdżem się cieszyć, dżdżem się śmieszyć".
Pozostając więc z szacunkiem dla naszej ojczystej mowy, cudzoziemcom jako też rodzimym uczniom życzmy wytrwałości w pokonywaniu dykcyjno/ortograficznych pułapek, a sami wróćmy do przysłowiowych baranów, czyli tytułowego SZCZ. Zbitki ostatnio często używanej niekoniecznie w związku ze SZCZęściem (nie narzekamy wszak na jego nadmiar) ani SZCZuciem jednych na drugich (chociaż trochę by się tego w narodzie znalazło), ani też ze SZCZebiotem ptaków (zima jaka jest, każdy widzi). Zatem o co chodzi? Oczywiście o SZCZEPIENIA przeciw covid-19, od kilku miesięcy temat numer jeden. Kiedy będą, gdzie będą, skąd szczepionki, dla kogo, w jakiej kolejności, iść – nie iść, skuteczne, szkodliwe, dobrowolne, przymusowe... Pytania, wątpliwości, nadzieje, obawy. Najpierw przekonanie, że u nas to nie prędko - inne państwa załatwią sobie szybciej. Potem, że zbyt ryzykowne – nie wiadomo, co przy okazji wszczepią. Potem, że większość z nas i tak siedzi w domu, więc nie mamy się gdzie zarazić. Potem jeszcze, że trzeba poobserwować tych już zaszczepionych. Niespodziewanie na wieść, że NIEKTÓRZY (uprzywilejowani?) ZASZCZEPILI SIĘ WCZEŚNIEJ, POZA KOLEJNOŚCIĄ naród trochę się zmobilizował, bo przecież my nie gorsi - więc "hajda na Soplicę!" Efekt? Stajemy w kolejkach do rejestracji, zapychamy łącza telefoniczne i internetowe, narzekamy, złorzeczymy, aby wreszcie po pomyślnym finale poczuć się co najmniej jak zdobywcy Mont Blanc.
Zanim jednak siądziemy na wiadomym fotelu w oczekiwaniu na pierwszą, a może już drugą dawkę, powspominajmy, jak to z tymi szczepieniami "hajdowni", a konkretnie w poprzednim stuleciu, było. Trzeba przyznać, że niewiele jest do wspominania. Fakt – już w odległych latach trzydziestych XX wieku mieszkańcy nawet takich peryferyjnych wsi jak Grobla wiedzieli, iż dzieci muszą być szczepione przeciw czarnej ospie, która nieraz w dziejach eliminowała duży procent społeczeństw. Nikomu zatem nie przychodził do głowy sprzeciw, więc w wyznaczonych terminach niemowlętom, a także kilkulatkom, zdrapywano trochę naskórka na lewym ramieniu, aplikując przy tym odrobinę substancji prowokującej organizm do produkcji przeciwciał. Nie mam już niestety możliwości sprawdzić, dokąd mnie mama w tym celu niosła/prowadziła - najprawdopodobniej do szkoły. Tam odpowiednie służby, przybyłe zapewne z Bochni, dokonywały zabiegu, mamom pozostawiając obserwację jego następstw. A te bywały różne: od reakcji zerowej (szczepienie się nie przyjęło) do bardzo bolesnego, ropiejącego wrzodu, gojącego się przez kilka tygodni. Trwałym dowodem skuteczności były blizny, utrzymujące się przez kilkadziesiąt lat.
O innych przedwojennych szczepieniach nic nie wiem, pamiętam natomiast, że władze okupacyjne bojąc się tyfusu próbowały przeciw tej chorobie szczepić wszystkich mieszkańców, o czym pisałam parę lat temu (Mój wojenny alfabet, hasło "Tyfus"). Po wyzwoleniu ucichło o tyfusie i czerwonce, ale odezwały się inne zarazy, m. in. gruźlica, która nie ominęła i naszej wsi. Na szczęście nie ominęli nas także wysłannicy duńskiego Czerwonego Krzyża: w szkole pojawiła się ekipa sanitarna, wykonująca szczepienia próbne, a po jakimś czasie zasadnicze. W kolejnych latach tych profilaktycznych zabiegów, ograniczających mnożące się - zwłaszcza dziecięce – choroby, przybywało i przybywa do dziś, o czym najlepiej wiedzą młode mamy.
No cóż, każda forma życia, nawet takie pół-życie jak wirus, wykazuje właściwości obronne, wręcz inwazyjne, z którymi człowiek, podobno tego życia król, średnio sobie radzi. Jak już odtrąbi zwycięstwo nad jakąś zarazą, pojawia się nowa i trzeba zaczynać od początku. Wygląda na to, że naukowcom wyzwań nigdy nie zabraknie, bo chyba nawet antyszczepionkowcy nie chcieliby skończyć na takim cmentarzu, jak ten bocheński pod wezwaniem św. Rozalii.
To jednak temat na inne rozważania. Póki co czekamy na wiadomości o szybko wzrastającej liczbie chętnych do szczepienia, jak też o zdecydowanie większych dostawach zbawiennych ampułek, dzięki którym poczujemy się bezpieczniejsi. Do pracy, szkoły, kościoła pójdziemy bez obaw, w szerszym zakresie będziemy mogli korzystać z życia. Słuchać SZCZebiotu SZCZygłów, częściej SZCZerzyć zęby w SZCZerym uśmiechu, rzadziej zgrzytać SZCZękami w bezsilnej irytacji. A te nasze ortograficzne wieloznaki kochajmy nie tylko ze względu na SZCZEPIONKI, ale i na to, że dzięki nim mogą powstawać takie urokliwe opisy natury, jak wzmiankowany wyżej, przedstawiony przez Leopolda Staffa w wierszu "Deszcz majowy". Przypomnijmy sobie jego fragmenty.
Rosi deszczyk nam na głowy srebrny, złoty, brylantowy
Iskry, perły i diamenty lecą z chmury uśmiechniętej.
To klejnoty, a nie deszcze! Jeszcze, jeszcze, jak szeleszcze,
szepce, szemrze, szumi, śpiewa, trawy cieszą się i drzewa.
Deszcz majowy, deszcz o wiośnie, kogo zmoczy, ten urośnie...
Wszystko razem w żywej rzeszy dżdżem się cieszy, dżdżem się śmieszy...
A po ścieżce skacze żaba. Kto się boi, ten jest...
Do maja jeszcze trochę czasu, ale wierzmy, że doczekamy – wszak będziemy ZASZCZEPIENI! Więc byle do wiosny!
Z niegasnącą nadzieją Maria Teresa
PS. Żeby jednak utemperować ewentualny hurraoptymizm, muszę powrócić do twardych pandemicznych realiów. Właśnie gdzieś tam w Polsce odbył się pogrzeb mojej długoletniej towarzyszki pracy oraz jej córki, zmarłych w odstępie kilku dni. Przyczyna: covid-19. Ot i życie, ot i śmierć...
(Foto_pixabay)