'
Temat dniaKolejny Konkurs Wielkanocny dla Kół Gospodyń już za nami Gmina DrwiniaKonkurs Wielkanocny Bezpieczeństwo publiczneSzpital w Bochni. Zoperowano pacjenta z ogromnym guzem nowotworowym
Województwo Małopolskie25 LAT POLSKI W NATO

ZOSTAŃ W DOMUDrukuj



Ludzkość doświadcza nowego zła z podstępnym, bardzo groźnym - na każdym odcinku naszego bytowania, dotąd nieznanym wirusem,.
Powietrze morowe, różne grypy i ospy, hiszpanka, czerwonka i tyfus już przezywaliśmy w naszej historii. Ponosząc wielkie cierpienia i straty, nie daliśmy się pokonać. Myślę o naszych przodkach. Pozostały; cmentarze zakaźne (choleryczne) i krzyże przydrożne, często stawiane na małych kurhanach. Ludzkość po rozpoznaniu bakterii wywołujących epidemie, opracowała. różnego rodzaju szczepionki, które skutecznie chronią i uodparniają ludzi przed zarażeniem.

Epidemię, którą teraz przeżywamy wywołał nikomu nie znany wirus, popularnie nazwany koronawirusem, który w bardzo krótkim czasie opanował niemal cały nasz glob.. Nie mając żadnych środków na jego zwalczanie, pozostaje nam ograniczenie i uniemożliwienie zarażenia metodami określonymi przez kompetentne komórki w naszym państwie. Oczywiście te trudne chwile, powiedziałbym bardzo trudne chwile, związane z ruiną naszego rytmu życia należy przetrwać, chociaż są one trudne i uciążliwe.

Ażeby uniknąć zarażenia koronawirusem, ograniczyć jego rozprzestrzenianie się, naszym zadaniem jest w sposób odpowiedzialny i zrozumiały zastosować się do nakazów i zakazów ośrodków decyzyjnych i odpowiedzialnych za organizacje naszego społecznego, państwowego, a nawet w pewnym stopniu prywatnego życia. Musimy dostosować się w naszym codziennym bytowaniu do różnego rodzaju: zakazów, poleceń, zabiegów, przekazywanych przez środki masowego przekazu, wśród których naczelnym zaleceniem jest: hasło ZOSTAŃ W DOMU!
- działaj tak aby sobie i innym nie zaszkodzić.

O wirusie, który działaniu zbiera obfite „żniwo” wiemy bardzo mało, jak również brak strategii walki. Aby umieć przeciwdziałać i zwalczać, trzeba znać przeciwnika.. Chcąc opracować model zwalczania tej groźnej choroby (epidemii), potrzebna jest określona wiedza. Różne światowe ośrodki intensywnie pracują w tym kierunku. Mamy nadzieję, że skuteczny lek pojawi się, tymczasem postępujmy tak, ażeby ograniczyć jego rozprzestrzenianie się. Nie wspomagajmy naszą niby odwagą i nonszalancją coronawirusowi.

Quidquid agis, prudentes agas et respice finem, co można by odczytać, że cokolwiek robisz rób z rozwagą, przewidując końcowy skutek, bowiem pomimo epidemii życie społeczne, chociaż spowolnione, nadal się toczy i musi się toczyć. T o nie jest dla nas łatwy czas, dlatego oczekujemy rzetelnej i zwięzłej informacji., a nie dezinformacji mających w założeniu wywoływanie paniki i strachu.
Puste ulice, skwery, szkoły a nawet świątynie to obraz, który wspólnie i cierpliwie musimy przeżyć. Nasze domy, które zapełniały się zwykle wieczorową porą, teraz stanowią wspólnotę rodzinną, szkołę, pracownię, a nawet domowy kościół (jakkolwiek dla wiernych zawsze nim był i jest).. Tak jest na całym świecie, w każdym określonej grupie społecznej , stanowiącej jednostkę państwową.

W przeszłości nasi przodkowie byli również nawiedzani przez te nieszczęścia. Wiemy, że trapiło ludzkość tak zwane: powietrze morowe, tyfusy, czerwonki, ospy i inne epidemie, które zbierały obfite „żniwo”, bardzo tragiczne, a nawet katastrofalne, po których pozostały cmentarze zakaźne (morowe) i krzyże przydrożne - na rozstajach dróg. Postępowali podobnie - dopóki nie trzymali skutecznych szczepionek.
My również, wobec naszej bezbronności i w oczekiwaniu na środki zwalczania koronawirusa, starajmy się być: znowu jak ongiś w trudnych i przełomowych czasach: jednolitym, rozumiejącym się społeczeństwem, solidarnie współpracującym dla wspólnego bezpieczeństwa i dobra. Wydawać by się mogło, ze w zdecydowanej większości Polacy zdają egzamin.

Dzisiaj obok nakazów i zakazów, również i my zanosimy modlitwy błagalne śladami naszych przodków śpiewając suplikacje (bogatsze o nowe wersy)

„ŚWIĘTY BOŻE, ŚWIĘTY MOCNY, ŚWIĘTY, A NIEŚMIERTELNY - zmiłuj się nad nami”.

Naszym postępowaniem i zachowaniem, - publicznie i prywatnie, nie wywołujmy paniki i strachu. Szybkie i łatwe przemieszczanie się ludzi - sprzyja szybkiemu przenoszeniu tej zarazy po całym naszym globie. Również nie stwarzajmy pożywki dla strachu na kolejny dzień, bo na takim koniu daleko nie zajedziemy. Panika - nagły lęk, to jedna z najgorszych rzeczy jakie mogą się wydarzyć w czasie epidemii.

Ściśle przestrzegając i postępując tak, abyśmy nie byli roznosicielami straszliwego wirusa i przekazywania go na współbraci, postępujmy i przestrzegajmy ustalonych przez kompetentne czynniki rządowe ustaleń - zakazów i nakazów. Stańmy w gronie tych którzy tą drogą zahamują rozprzestrzenianie się tej jakże groźnej dla ludzkości epidemii.

A więc SURSUM CORDA – w górę serca!

Będąc zmuszeni do dłuższego pozostawania w domu, bo taki jest wymóg chwili, odróbmy zaległe prace w naszym domu, mieszkaniu, ogrodzie, odkurzmy nasze albumy wypełnione utrwalonymi zdarzeniami w przeszłości: aby popatrzyć na przebytą drogę utrwaloną w zdjęciach i różnych zapiskach .(szczególnie ta „młodzież”, którą zaliczają do najbardziej podatnej na wirusa). Babcie i dziadkowie, w okresie kiedy dom stał się „szkołą” jak nigdy przed tym, a wnuczęta nie mają zajęć w swojej szkole, pomagajcie w nauce opanowywania programu przekazywanego wymuszonymi metodami jak również niech posłuchają waszych opowieści, które nie zawsze były ukwiecone.

Dlatego i ja zmuszony do zastosowania się do zaleceń, chcę się podzielić moimi zapiskami, które leżały od dawna pośród wielu zapisanych zdarzeń – podczas mojej emerytury. Teraz „ wracając” - niejako „wirtualnie” do miejsc i czasów mojego wzrastania, mojego dzieciństwa, brutalnie przerwanego przez najeźdźców niemieckich, naszych sąsiadów - z którymi Polacy od swojego pojawienia się mieli kłopoty rożnego gatunku.

A więc, od kilku dni mamy; piękną, słoneczną, majową pogodę. W mieście odczuwa się skutki działania promieni słonecznych, - jakkolwiek przecież to jeszcze nie pełnia lata, to dopiero kalendarzowa wiosna. Wobec takiej sytuacji należy zrobić jedno lub dwudniowy wypad poza miasto, jak najdalej od Śląska.

Sobotni ranek powitał nas pełnią słońca – i ten fakt był dodatkowym atutem, aby odpowiednio wykorzystać weekend.
Cóż więc pozostaje?.
Samochód „nakarmiony” do pełnego baku, jest wolna sobota i niedziela, - a więc jedziemy w kierunku na wschód - w okolice nizin nadwiślańskich, gdzie od wieków rosną wspaniałe dęby i graby, świerki i sosny, olchy i wierzby oraz różnego rodzaju krzewy w symbiozie z trawami i ziołami, z przeróżnym ptactwem i zwierzyną oraz nieprzeliczoną chmarą różnorakich owadów z wszechwładnymi komarami. Wszystko to - żyjące we wzajemnych zależnościach tworzy enklawę w tym regionie zwaną Puszczą Niepołomicką.

Ale zanim ten rezerwat - pięknego krajobrazu, w nadwiślańskiej dolinie osiągniemy, trzeba z grodu Gliwickiego pokonać prawie 150 km drogi – autostradą do Bytomia, dalej na Olkusz, drogą odcinkami wybrukowaną kostkami drewnianymi, aby dalej wić się pomiędzy skałami i skałkami Jury Krakowsko – Częstochowskiej, obrzeżami Krakowa i wpaść na szlaki królewskie, którymi niegdyś z Wawelu poprzez Niepołomice ciągnęły drużyny asystujące w polowaniach królewskich na grubego zwierza.

Pakujemy kilka drobiazgów i niezbędnych rzeczy do bagażnika naszej „Warszawy”, którą wyprowadziłem z garażu, niczym kiedyś nasze koniki: gniade i kare w zagrodzie Ojca, przed wyjazdem do Bochni po towar do sklepu i pocztę dla agencji, którą prowadził nasz Ojciec, jak również dla załatwienia kilku innych interesów. Zwyczajem naszych ojców rysuję butem znak krzyża przed gotowym do jazdy samochodem, w którym silnik równo pracuje, wesoło pomrukując. Jasieńka, moja Żona pyta: czy aby mam wszystkie dokumenty niezbędne do okazania w razie ewentualnej kontroli drogowej?”

Skoro tak - to z czuciem naciskam pedał gazu i powoli ruszamy.
Na drodze spokój o tej porze, bowiem uciszyła się w dzień sobotni pogoń naszych nowobogackich za interesami, którzy zawsze „zabiegani są w nieustannej gorączce z chęci zrobienia jakiegoś interesu. Ulica Chorzowska, jeszcze z przyzwyczajenia rzut oka na mój zakład, na moją odlewnię, w której na starcie mojej kariery zawodowej przekuwałem wiedzę - przez wiele lat, na użytek Zakładu i naszych pracowników!
Widoczna z okien samochodu moja odlewnia była dla mnie niejako dołkiem startowym w karierze zawodowej i dlatego trudno o tym zapomnieć. Przecież tutaj w ZNTK, a później ZNLE w czasie mojej pracy zawodowej, przeszedłem drogę od stażysty (po nakazie pracy) do Dyrektora Zakładu.

KURS NA KRAKÓW I OKOLICE

No, ale rozmyślanie na bok, jestem przecież na ruchliwej drodze wylotowej z miasta i chociaż jest jeszcze nie wielki ruch, należy każdy metr pokonywać z należytą uwagą. Wjazd na autostradę - z Berlina do Bytomia, (której Niemcy przed 1945 r nie zdążyli ukończyć), jest ona dzisiaj nazwana drogą A4.

Przebijamy się przez dość skomplikowany układ ulic w Bytomiu na trasie do Dąbrowy Górniczej i dalej do Krakowa przez Olkusz.
Bytom, podobnie jak Gliwice są miastami bliźniaczymi o podobnej strukturze i potencjale gospodarczym. Do 1945 roku były miastami przygranicznymi. Są to miasta w których żyje po ~240 tys. ludzi; w każdym. Aż dziwi, że do tej pory nie doczekały się obwodnic w układach ciągów komunikacyjnych, w zawiłych i skomplikowanych układach sieci ulic.

Jak wspomniałem, Bytom kiedyś miasto graniczne, tworzące jak gdyby szpice wymierzoną w stronę naszych granic z byłego terytorium Rzeszy - Niemiec faszystowskich, dziś jest regionem przemysłowo – górniczym. Jest on ważnym ośrodkiem kulturalnym – Opera Śląska, duże skupisko Polaków przesiedlonych ze Lwowa. Ośmielę się powiedzieć, że po II wojnie światowej Kresowiacy opanowali to miasto - urządzając go po swojemu, po kresowiacku. Aktualni Bytomianie z Kresów nadal podtrzymują tradycję i kultywują lwowską kulturę, poprzez działalność różnych towarzystw: kulturalnych, sportowych itp. Nie gdzie indziej, ale w Bytomiu kontynuuje swoją działalność klub sportowy ze Lwowa - Polonia (Polonia Bytom). Tu nadal działa legendarny Szczepcio i Tońcio, których przed 1939 r. za zezwoleniem Ojca, mogliśmy słuchać za pomocą radia kryształkowego marki Detefon - na słuchawki. Tu działa grupa artystyczna Pacałycha- kultywująca Lwowską Kulturę.


Wyjeżdżając z Bytomia wspominamy Matkę Boską Piekarską w Piekarach Śląskich, do której pielgrzymowali nie tak dawno przecież kardynałowie krakowscy: ks. kardynał Wojtyła i ks. kardynał Macharski.
Z zakrętu wyłaniają się ukryte w terenie pagórkowatym potężne umocnienia obronne po stronie polskiej, sprzed 1939 r., które miały stawić czoła ewentualnemu napastnikowi z zachodu.

Opuszczając rondo w Będzinie mijamy bunkier wojskowy sprzed 1939 r. i spoglądamy po lewej stronie na zamczysko panujące nad okolicą, którego obraz olejny, zdobi ścianę pokoju w naszym mieszkaniu, a który został namalowany i następnie podarowany Żonie przez wdzięcznego pacjenta w rewanżu za wyleczenie. Należy podkreślić, że owe dzieło malarza amatora zostało ocenione w konkursie jako najlepsze, któremu przyznano pierwszą nagrodę. Teraz wisząc w naszym pokoju przypomina o wdzięczności pacjenta.
Drogowskazy na drodze informują, że zbliżamy się do Olkusza i dalej do Krakowa. Jeszcze kilka mało ciekawych widoków panoramy huty Katowice i przed nami Olkusz, o którym posiadam mało wiedzy, ale to co wiem to fakt, że w tym mieście w czasie okupacji mój brat Zdzisław próbował zagłębiać się w tajniki techniki, będąc uczniem szkoły technicznej. Mam wrażenie, że to była pomyłka na jego drodze lub może konieczność życiowa. Były to czasy wojny i okupacji niemieckiej naszych ziem. Jego leśnictwo było i jest przecież dla Niego umiłowaniem, pasją i powołaniem. Również byłbym niewdzięcznikiem gdybym nie wspomniał, że w tym mieście zapuściła korzenie moja siostra Nusia z mężem Jankiem, który pracował w fabryce w pobliskim Sławkowie.

Chociaż sam Olkusz ze swoimi 40-oma tysiącami mieszkańców można zaliczyć do miast górniczo – przemysłowych (kopalnie rud cynku i ołowiu, zakłady górnicze, fabryka naczyń emaliowanych, wentylatorów, przemysł drzewny), to jednak; należy do starych miast polskich, który szczyci się zabytkami nawet z XIV wieku. Kościół z bogatym wystrojem, fragmenty murów obronnych z zachowaną basztą.

Opuszczając ziemię śląską z jej karłowatymi zagajnikami oraz krajobrazem upstrzonym wysokimi kominami fabrycznymi od których odrywają się chmury dymu i smogu oraz pary, widzimy jakże diametralnie inny krajobraz, który pojawia się tuż za Olkuszem. Lasy bardziej dorodne, zielone pola uprawne i skały wapienne znaczące szlak aż do Częstochowy, wśród których rozsiadły się domy Jerzmanowic, Sąspowa, Białego Kościoła i inne.

Przed nami Kraków, którego panorama widoczna już niemal z okolic Wielkiej Wsi oraz Nowa Huta, która wyrosła na przedpolach Krakowa, na żyznej ziemi. nazywanej ongiś ogrodami Krakowa.



Wjeżdżamy na Bronowickie rondo, dalej obwodnicą poprzez Czerwony Prądnik, centrum Nowej Huty, zbliżamy się do Wisły, aby przez most wiślany w Niepołomicach znaleźć się w rejonie niziny nadwiślańskiej z Puszczą Niepołomicką.

Jakże inny teren, inny krajobraz, inne zabudowania, a nawet droga inna – chociaż równa – jednak pełna zakrętów, na której drogowskazy wskazują kierunki do Bochni, na prawo do Niepołomic i na lewo do Szczurowej i Szczucina, przez Groblę – to znaczy jej obwodnicę. Jeszcze Chobot i droga zagłębia się w zielonym tunelu liściastego puszczańskiego lasu, który obejmuje ją potężnymi dębami, od których emanuje jakże oczekiwany chłód i spokój.


Co za różnorodności w krajobrazie na tej niewielkiej przestrzeni, którą pokonujemy – ile odmian krajobrazów w okolicach, które są za nami i jakże różne od tych, którymi cieszyliśmy nasze oczy będąc nad morzem, w górach czy też nad Adriatykiem albo w Bułgarii.
Wprawdzie Nizina Nadwiślańska to nie pojezierze Kaszubskie, inaczej zwane Szwajcarią Kaszubską, ale kraina mająca równie dużo swoistego uroku niosącego ukojenie i spokój. Gęstwina leśna po obu stronach drogi, pola z wyrazistą zieloną roślinnością, wielobarwne o tej porze roku łąki nadwiślańskie, z dala od zgiełku miejskiego – ileż one wnoszą radości ducha, które jakże trafnie ujął słowami B. Leśmian:

Wśród chat, ponad strzechami
Południa żar zawzięty
Widmie drga i mami
Niepochwytnymi pręty...
Wpośród zielonych muraw
Schną rosy ciemne ślady,
Samotnej studni żuraw
Patrzy w dalekie sady.


Puszcza Niepołomicka - czymże ona jest?, czym się szczyci ?, co ona stanowi?, jak ją oceniać?, co z niej wynosić? – oto są pytania, które wymagają odpowiedzi.

Zatrzymujemy się koło rogatki leśnej (szlabanu k. „Czarnego Krzyża”), stanowiącą zaporę przed samowolnym wjazdem do lasu, aby przez chwilę odpocząć, rozprostować kości, łyknąć świeżego powietrza. Mijamy miejsce oznaczone wysokim Krzyżem, w którym Niemcy w sposób bestialski zamordowali kilkunastu niewinnych ludzi, wyciągniętych w brutalny sposób z domów.

Zakodowany w mojej wyobraźni właśnie ten nasz nadwiślański krajobraz, jakże inny od widoków np nadmorskich, piaszczystych wydm czy pojezierza z Kaszubami i Mazurami razem wziętymi jest ciekawy w swoich szczegółach, po prostu krajobraz, który da się lubić. Moja nizina nadwiślańska, w której objęcia się zagłębiamy, jest upstrzona zagrodami o dziwnej lokalizacji, na pierwszy rzut oka bałaganiarsko pomyślanej i rozmieszczonej pomiędzy kępami drzew nad strumieniem i dołami, ograniczoną ścianą lasu od strony południowej i wstęgą leniwej Wisły, zakrytej wysokim ekranem wałów przeciwpowodziowych.

ZIEMIA NADWIŚLAŃSKA
Ziemia poprzecinana bruzdami na chłopskich polach, granicami i miedzami, stanowi zawsze zmieniającą się w czasie różnobarwną szachownicę, utkaną łanami zbóż i innych zagonów uprawnych, powiązanych ścieżkami i drogami polnymi, pełna rozmaitych krzewów kryjących nieużytki i mokradła.


W i s ł a - zakole na wysokości przysiółka: Skały i Ostrówka

Szczególny jednak nastrój emanuje od modrej ale równocześnie okresami bardzo groźnej, naszej polskiej rzeki, królowej wszystkich polskich rzek - Wisły. Ileż razy jeszcze będzie napędzać, a ile razy napędzała grozę, która ogarniała mieszkańców niziny nadwiślańskiej, nie tylko w okresie długotrwałych opadów, ale również w czasie kiedy w wielkim łoskocie pozbywała się pokrywy lodowej, tworząc zatory ze spływającej kry.
Ongiś stanowiła szlak komunikacyjny, a podręczniki szkolne mianowały ją rzeką spławną, na której bardzo często wypatrywaliśmy statki rzeczne; rejsowe i barki z różnego rodzaju towarami, a przede wszystkim węglem i materiałami budowlanymi. Ograniczona wałami ochronnymi, rosnącą nad jej brzegami i rozlewiskami; wikliną i wierzbą - czynią ją taką swojską.

Zawsze rozkoszowałem się tymi uroczyskami i strumieniami wijącymi się poprzez panoramę niziny nadwiślańskiej, zaznaczonej korytem Wisły i dolnej Raby, lasami puszczy Niepołomickiej, łącznie z zapadliskami i dołami, które jakże ten głęboki w swoim istnieniu krajobraz, zmieniający się jak kameleon, nadawały okolicy, w każdej porze dnia i roku, niepowtarzalny urok.
Myśmy tu wyrastali, mężnieli, czerpali radość życia, pracując przygotowywaliśmy się do obrania kierunku na własnej drodze życia.

Teraz będąc zakorzeniony na swoim, w innej rzeczywistości, okazjonalnie mogę pomarzyć i przywołać w pamięci świat moich dziecinnych i młodzieńczych lat - łąki jak dywany tkane wielobarwnie kwieciem, zarośla i drzewa wśród których najprzedniejszą jest wierzba nadwiślańska,



Wiślisko i strumienie, doły z mokradłami, niezbadany świat najprzeróżniejszych znanych i nieznanych ziół i traw, przebogate ptactwo i zwierzyna, gady i owady oraz domy i chałupy z jej mieszkańcami trwającymi nadal na tej ziemi dzięki wytrwałej pracy i upartości. Jednym słowem można powiedzieć, że jest to kraina, gdzie w szuwarach żaby kumkają, a bociany swoje gniazda mają.
Kraina, w której wyrastałem i dojrzewałem. wieś mojego dzieciństwa nazywana Groblą.

Ispinia, Krzykówka, to już wioski należące do parafii grobelskiej, w której wyłaniają się z za horyzontu strzeliste wieże kościoła. Mijamy most na Wiśle będący przeprawą do Nowego Brzeska. Jedziemy skrajem lasu, drogą którą można określić jako nowoczesną, która wyrosła na gruncie dawnej wyboistej drogi, po której ongiś mogły toczyć się z trudem tylko wozy drabiniaste i furmanki chłopskie o zaprzęgu końskim.
Zdaję sobie sprawę, że przecież nowe musi zwyciężać stare, aby ludziom ulżyć, bo inaczej nie miałaby sensu taka zamiana. To jednak tamte ciężkie czasy, mimo woli, cisną się w pamięci i wyzwalają tęsknotę. Nihil desperandum - nie należy rozpaczać!


Znów wspomnę, że inaczej wyglądała ta droga „od szlabantu” do wsi, która stanowiła trudny trakt do przebycia - nawet wozem ciągnionym przez konie, trzymającym się kolein niby lokomotywa torów na szlakach kolejowych. Koleiny, wyboje, grzęzawiska, nie sprzyjały gospodarzom i ludziom korzystającym z owej drogi, szczególnie w okresie zbiórki plonów z pól; do domów, do stodół i piwnic. Teraz zostały one niejako zniwelowane, pokryte płytą z asfaltu. To już tylko wspomnienie.

TU TKWIĄ MOJE KORZENIE

Jesteśmy we wsi nazwanej przed wiekami Groblą, w mojej małej Ojczyźnie, gdzie stawiałem pierwsze kroki, gdzie uczyłem się żyć. Kłaniamy się Matce Boskiej czuwającej w przydrożnej kapliczce na skrzyżowaniu dróg prowadzących; na Doły i do Gaju, na lewo do Trawnik i na Skałę poprzez Cialapówkę, Kobielę, w prawo na Murowaną - (Gajlówkę) oraz prosto na Świniary – do drogi „cesarskiej”, poprzez takie przysiółki jak: Kłosin, Pagórek, Bagienice, Zaprzyrwie, Bajka, Wróblówka i inne.

Nie ma już dawnych chałup krytych strzechą z żytniej słomy, otoczonych płotami z wikliny nadwiślańskiej. Pozostały tylko ogródki kwiatowe przed nowymi domami z cegły i betonu, niezapomniane przydrożne kapliczki oraz stare głowiaste wierzby. Kościół niezmiennie trwający od 1906r., z placem przed-kościelnym przebudowanym na parking samochodowy, na którym kiedyś popasali swoje konie gospodarze; ze Świniar i Ispini oraz z pobliskiej Drwini, dla których odległość do pokonania piechotą była zbyt daleka lub zachodziła konieczność przywiezienia staruszków albo chorych do kościoła.

Za rowami przydrożnymi – jeszcze raz podkreślam - już nie ma płotów koszowych, wygrodzonych z wikliny nadwiślańskiej, nie ma też chałup przykrytych słomianym dachem rozsiadłych na „podbródkach”*, wzdłuż obłoconej drogi lub pokrytej warstwą wysuszonej ziemi, którą byle ruch powietrza przenosił z miejsca na miejsce, tworząc ogromne tumany kurzu.

Wjeżdżamy na podwórko mojego rodzinnego domu, które w zasadzie zmieniło się we fragmentach. I tak: domu z drewnianych bali - krytego strzechą już nie ma, również płotu misternie uplecionego z wikliny rosnącej na naszej nadwiślańskiej łące w Wiklu też nie ma. Nie ma również wrót wjazdowych; zbitych z długich, silnych desek, na których tak często lubiliśmy się bawić. W dawnym naszym „gnieździe”, które zbudował Ojciec jeszcze w 1922 r. pozostały tylko zabudowania gospodarcze, może dlatego, że wzniesiono je z cegły - zresztą wyprodukowanej systemem gospodarczym. Z tak zwanego zespołu mieszkalno - usługowego pozostała; stodoła dwu-zapolowa z boiskiem, z dyli drewnianych i przyległymi pomieszczeniami: spichlerzem, komórką opałową i wozownią, wrotami z orłem w koronie wykonany w 1924 roku wykonanym przez mojego wujka – kowala - Janka oraz budynki inwentarskie z przyległościami; piwnicą pół-zagłębioną na kartofle oraz piwniczką na jarzyny i mleko, chlewy oraz stajnie, letnia kuchnia – aktualnie przerobiona na garaż. Stoi jeszcze studnia, z której wodę nie czerpie się za pomocą wiadra podnoszonego ręczną „korbą”, zamocowanego łańcuchem na bębnie lecz zainstalowaną pompą elektryczną.

Dlatego pojawiła się tęsknota za naszą chałupą posadowioną na podgródce, w której wzrastałem i spędziłem moje dzieciństwo, z tyloma szczęśliwymi chwilami, w domu w którym zawsze czuliśmy się bezpieczni, bo był nam „gniazdem i twierdzą”. Dom obejmował kilka pomieszczeń mieszkalnych oraz część sklepową (w dobudówce do zasadniczej bryły). Zagroda była ogrodzona płotem koszowym z wikliny i zamknięta układem ulic; Bagienic, Kłosina i Szklanego Miasta oraz starorzeczem Wisły. W przydomowym warzywniaku obok maliniaka rosły i owocowały jabłonie (szare renety), śliwki, krzewy agrestu i czarnej porzeczki. Wśród grządek warzywnych stało kilka uli. Na obrzeżach ogrodu mogliśmy za zezwoleniem Matki uprawiać nasze mini ogródki (grządeczki), na których rosły sobie przez nas zasiane lub zasadzone (często przesadzone z głównych grządek) różnego rodzaju jarzynki. Oczywiście pielęgnacja; podlewanie i plewienie należało do „właściciela” tej miniaturowej wręcz doniczkowej uprawy. Ogródek kwiatowy i warzywniak oraz bardzo ważne dla nas podwórko, będące placem zabaw i miejscem składowym dla potrzeb działalności gospodarczej, stanowiły uzupełnienie osiedla, które tętniło pracą i życiem dużej gromady mojego rodzeństwa.
Jednak ponad wszystko najważniejszym i najbardziej okazałym w moich oczach, w mojej ocenie był dąb, zasadzony przez Ojca, który pod Jego bacznym okiem rósł i owocował /żołędziami /, aż do czasu kiedy Ojciec przeniósł się do wieczności. To królewskie drzewo dumnie rosnące obok bramy wjazdowej (wrót) na podwórko, również w tym samym czasie zakończyło swoją wegetacje.

Nie będę większej uwagi poświęcał zabudowaniom gospodarczym, ale powtórzę za moim bratem opis domu rodziców z jego książki pt. „Ojczyzna mojego Ojca”.

Emil z Gliwic
Kwiecień ,20

Komentarze

Brak komentarzy. Może czas dodać swój?

Dodaj komentarz

Nick:




Oceny

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony
Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.

Brak ocen. Może czas dodać swoją?

Reklama

Pogoda

pogoda

Ankieta

Brak przeprowadzanych ankiet.