'
Temat dniaRozstrzygnięcie konkursu dla NGO w zakresie kultury, sportu i turystyki Gmina DrwiniaUroczystości 70 - LECIA OSP Niedary połączona z odsłonięciem tablicy pamiątkowej Franciszka Gajosa Bezpieczeństwo publiczneUWAGA! Akcja ochronnego szczepienia lisów przeciwko wściekliźnie
Gmina DrwiniaPrzedstawiamy władze Gminy Drwinia po wyborach samorządowych

Mam chusteczkę haftowaną, czyli coś niecoś o wyborachDrukuj


„Mam chusteczkę haftowaną, co ma cztery rogi, kogo kocham, kogo lubię, rzucę mu pod nogi
Tej nie kocham, tej nie lubię, tej nie pocałuję, a chusteczkę haftowaną tobie podaruję.”
Prościutki tekst piosenki towarzyszącej dziecięcej zabawie przypomniał mi się, nie wiedzieć czemu, pod wpływem osiągającej temperaturę wrzenia obecnej kampanii wyborczej. Komu rzucić tę chusteczkę – kartkę z aprobującym głosem?

W zabawie (nie wiem, czy jeszcze znanej) posiadaczka haftowanej szmatki obiecywała, że odda ją temu, kogo kocha, lubi, ale w rzeczywistości różnie się to kończyło. Inni uczestnicy krążący wokół kusili uśmiechami, wymownymi spojrzeniami, każdy chciał być w centrum i poczuć, że coś od niego zależy. Czy to aby nie kojarzy się a rebours z aktualną sytuacją polityczną, gdy jednostki wdzięczą się do tłumów, by zdobyć ich względy? Licząc na fakt, że trudno nie kochać tych, którzy obiecują raj na ziemi, podpierają się uczonymi obliczeniami, analizami, zaklęciami, czarują do tego stopnia, że wyborca ma czasem ochotę postawić krzyżyki wszystkim naraz – niech realizują swoje obietnice. (Nawiasem mówiąc krzyżyk można postawić i „na kimś”, gdy jego „produkt” okaże się przesłodzony i wywoła reakcje odwrotne od oczekiwanych). Jeżeli znajdzie się ktoś wyraźnie odporny na przynęty – nie szkodzi. Kandydatów chętnych do otrzymania „chusteczki” nie zniechęca ani sceptycyzm wyborców, ani trud sprawowania władzy, którego prawie wszyscy w większej lub mniejszej mierze już doświadczyli. Co tam, dla wyższych celów gotowi się poświęcać bez reszty. A my, wyborcy? – no cóż, trzeba się zdecydować, przemyśleć, czasem zaryzykować i jednak obywatelski obowiązek udziału w głosowaniu spełnić.

Trudny ten demokratyczny ustrój, prawda? Czyż nie łatwiej było za demokracji z przydomkiem „ludowa”? Szło się gromadnie pod wskazany adres, coś tam się skreślało albo i nie, wrzucało kartkę do urny i z głowy. Wygrywał ten, co miał wygrać.

Pierwsze wybory jakie pamiętam, to referendum „trzy razy tak” z 30 czerwca 1946 roku, kiedy to po skończonej przed rokiem wojnie nowi decydenci chcieli uzyskać jakąś legitymizację swoich poczynań, wywracających dotychczasowy porządek rzeczy. No i otrzymali ją, nieważne jakim kosztem, nie tu miejsce na historyczno-polityczne dywagacje. Ja tylko chcę przypomnieć wrażenia odczuwane przez dwunastoletnie wówczas dziecko. Niepokój, rozterki, dyskusje. Większość dorosłych chciała wierzyć, że o czymś decyduje: pamiętam głosy aprobaty dla zniesienia senatu, jako organu „wielkich panów”, pamiętam też wahania, czy Ziemie Zachodnie, skąd niejeden mieszkaniec wsi coś tam już przywiózł, mogą pozostać w granicach Polski. Gorączkowo, zwłaszcza kobiety, pytały o radę bardziej rozpolitykowanych mężczyzn i, o ile pamiętam, głosowały dwa, a nie trzy razy tak. Nie pomnę natomiast, które pytanie spotkało się z negacją. Zostały po tym referendum fruwające na wietrze płachty plakatów oraz – przez wiele lat – napisy na płotach i ścianach budynków. No i ubyło trochę ludzi, bo wyjechali „na Zachód” szukać lepszej przyszłości.

Za parę miesięcy już pewniejsza siebie, ale ciągle jeszcze tymczasowa, władza zarządziła wybory do sejmu ustawodawczego (19 stycznia 1947). To była równie poważna sprawa. W szkole jedną klasę zajął oddziałek młodziutkich żołnierzy (pamiętam, jak na porannym apelu śpiewali „Kiedy ranne wstają zorze”), istniejący od lat obowiązek nocnego stróżowania wzbogacono o liczniejsze i częstsze patrole mieszkańców w poszczególnych rejonach wsi. Odbywały się jakieś tam zebrania, rozwieszano nowe plakaty, rozdawano gazety z uświadamiającymi i ostrzegającymi przed „wrogami ludu” artykułami… Nowe fale niepokoju luzie rozładowywali żartami. Wzajemnie straszono się kołchozami, w których będzie obowiązywać wspólna własność ( wspólne „baby”, wspólne kotły z jednakowym dla wszystkich jedzeniem). Takie strachy, nie wiadomo – prawdziwe czy pozorne, uśmierzał dowcip w rodzaju, że po wyborach Bieruta zastąpi Dajut, zatem wszystkiego będzie w bród. Znikną też kradzieże, bo już zniknęli złodzieje. Co się z nimi stało? Ano przeszli do milicji.

Z kolejnych wyborów, które stawały się dość nudne, nieco wyraźniej rysują mi się jeszcze te z roku 1954, kiedy rozdrobniono administrację terenową i prawie każda wieś wybierała własną gromadzką radę narodową. Pamiętam, że na tym najniższym szczeblu toczyła się autentyczna rywalizacja; ludzie się znali i niełatwo pozwalali sobie narzucać kandydatów.

Na prawdziwe emocje wyborcze przyszło mi czekać do roku 1989. O wyniki niepokoił się chyba każdy, chociaż niekoniecznie z tej samej przyczyny. Przypominam sobie, jak w środku nocy członek komisji wyborczej, syn sąsiadki bardzo zasłużonej dla poprzedniego ustroju, przybiegł do niej, by ze zgrozą i niedowierzaniem oznajmić: - Mamo, przegrywamy! – Ale ktoś inny z tej właśnie przegranej cieszył się jak dziecko.

No i tak nastała w naszym kraju nowa era, kiedy żaden kandydujący nie jest pewien, czy wygra, jeżeli zaś przegra, to dlaczego i na czyje konto. Żaden też głosujący nie wie, czy będzie z wyników zadowolony. O tym może zadecydować jeden z wielu czynników, chociażby pogoda lub jedno nieopatrznie wypowiedziane zdanie kogoś liczącego się w wyborczej grze. Czasem dylemat pojawia się z zupełnie nieoczekiwanej strony: czy na przykład pozwolić odejść skutecznemu gospodarzowi gminy, głosując za jego przejściem do parlamentu?. Wspaniałe pole dla analiz socjologów, politologów, nawet astrologów.


Tego kocham, tego lubię…..a do urny wrzucę kartkę – chusteczkę haftowaną moim krzyżykiem popierającym….. jednak nie powiem kogo, wszak głosowanie jest tajne!

Póki co wszystkim życzę trafnego, satysfakcjonującego wyboru, ale też gorąco zachęcam do wysłuchania koncertu przynajmniej jednego finalisty Konkursu Chopinowskiego. Muzyka łagodzi obyczaje. Pewnie nie każda, ale ta na pewno. Przydałoby się te obyczaje, zwłaszcza w polityce, złagodzić, a może i podpatrzeć metody rywalizacji pianistów, z których przecież każdy chce osiągnąć jak najlepszy wynik.

Pozdrawiam lirycznie – muzycznie –przedwyborczo – Maria Teresa

Komentarze

Brak komentarzy. Może czas dodać swój?

Dodaj komentarz

Nick:




Reklama

Pogoda

pogoda

Ankieta

Brak przeprowadzanych ankiet.